Rok 2017-ty okazał się niezwykle
pracowity w życiu ponad 80-letniej legendy kina. Bowiem dwie produkcje przygotowując, Roman Polański dał wyraźny znak, że nie zamierza jeszcze na emeryturę przechodzić, a intensywna
praca związana z promocją oczekiwanej premiery The Dreyfus Affair i właśnie
Prawdziwej historii, nie jest
czynnikiem, który tak zaawansowanego wiekiem seniora mógłby powstrzymać przed aktywnością
ponad możliwości. Znaczy ma Roman Polański nadal coś ciekawego do
przekazania, nadal się w nim żar pasji intensywnie pali i nie odczuwa on w
żadnym stopniu syndromu zawodowego wypalenia, czy znudzenia lawiną promujących obrazy obowiązków. Tyle tytułem obowiązkowego wstępu, więcej natomiast natychmiast przechodząc do meritum, tu i teraz poniżej piszę. Prawdziwa historia okazuje się filmem do bólu
klasycznym, w formie wielokrotnie już przez Polańskiego eksploatowanej, jednak
pomimo głosów podkreślających wtórność, w żadnym stopniu akurat w moim
przekonaniu już wyeksploatowanej. Siłą charakterystycznego stylu reżysera jest
klimat, jedyny w swoim rodzaju – łączący obrazy ze skrajnie odległych etapów twórczości. Wątki, które nasuwają liczne skojarzenia i posiadają w sobie rodzaj przebiegle zakamuflowanej intelektualnej szarady – pewnej szczwanej gry z widzem, którą mam nadzieję, że nie bezpodstawnie
dostrzegam. :) Podczas projekcji moje myśli dryfowały w stronę zarówno Lokatora
(zaburzenia psychiczne), Dziewiątych wrót (specyficzny warsztat aktorski Emmanuelle Seigner) i wreszcie Autora Widmo (wątek literatów). Spostrzegałem także masę innych drobniejszych podtekstów w kierunku bogatej filmografii Polańskiego, miałem poczucie iż silna jest w nim potrzeba
odnoszenia się do własnych ulubionych motywów, które w powieści Delphine de Vigan, jako
fundamencie scenariusza nasuwają jednocześnie pytanie, czy aby autorka
pisząc pierwowzór, sama nie była pod silnym wpływem dokonań Polańskiego? ;) Chyba
że to akurat Polański dość luźno jej powieść potraktował i sam od siebie tych
odnośników, w tak dużej ilości nie skąpił? Ale tego się nie dowiem, gdyż na zapoznanie się z
oryginałem teraz czasu nie wygospodaruje, zadowalając się jeno gdybaniem. ;) Będę zatem przez chwilę, bez większej wiedzy temat
analizował, być może tą teorią się interesując przez pryzmat ciekawej pętli
przyczynowo-skutkowej, która w fabule Prawdziwej historii zawarta. W obrazie tak jak
na wstępie napisałem dość wtórnym, w którym jednak tkwi pewien rodzaj
intrygującej magii, a jej źródeł doszukuję się w genialnym aktorstwie przede
wszystkim niezwykle wyrazistej i sugestywnej Evy Green, w doskonale zaaranżowanej
atmosferze miasta i wsi (architektura, przyroda), idealnie budowanej konstrukcji podporządkowanej
narastającemu napięciu, które prowadzi do rozbudowanego finału - bardzo klasycznie rozumianego w filmowym języku thrillera. Profesjonalnej, warsztatowo niemal w szkoleniowym wydaniu wykonanej pracy operatora (Paweł Edelman) i obrazowej, skutecznie budującej atmosferę muzyki autorstwa Alexandre'a Desplata. Ze scenariuszem i
przesłaniem w nim zawartym mocno frapującym, mimo iż w tej na ekranie
rozwijającej się intrydze sporo dziur logicznych i sytuacji mało wiarygodnych – z
integralnymi dla dzieł Polańskiego niedopowiedzeniami i finałem pozostawiającym
w umyśle widza enigmatyczny znak zapytania. Dzięki tym argumentom, jako zalety postrzeganym,
mimo że to rodzaj szablonu wypranego z większych emocji, to ja takim szablonem, w takim
wykonaniu jestem usatysfakcjonowany i jakiś większych pretensji nie mam zamiaru
zgłaszać.
P.S. Wiem, też zauważyłem, że to taka wariacja na temat Misery pióra Stephena Kinga. ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz