Był
listopad 2008-ego, kiedy to Coma wydała Hipertrofię, czyli swój trzeci album,
który okazał się rozbudowaną dwupłytową produkcją zawierającą aż 35 indeksów, w
tym jeśli dobrze liczę 18 właściwych kompozycji w całościowej formule ambitnego koncept albumu. Warstwa liryczna krążyła wokół „życia ludzkiego, jako szeroko
pojętej woli istnienia” i jak zwykle w przypadku Comy budziła sporo uwag i oceniana
była skrajnie – od głosów niezrozumienia intencji, podkreślających kąśliwie, że
to typowa gra-fo-ma-nia Roguca, po zachwyty nad ich poetyckim wymiarem i
głębokim socjologiczno-psychologicznym wglądem w otaczającą rzeczywistość. Sam
zainteresowany, czyli Piotrek Rogucki z dystansem komentował (stwierdzając
rozsądnie), że ten kto już stykał się z jego literacką twórczością wie, iż to się
lubi lub nie lubi i nie ma półśrodków. Myślę, iż biorąc poprawkę na ich
specyficzny autorski styl, należy dostrzegać brak w niej banalnej dosłowności,
w której miejsce wtłoczony zostaje interpretacyjny rebus - oczywiście czasem
bez większego powodu nadto komplikowany. Intelektualna zabawa słowem tkwi w
metaforze goniącej metaforę i jeszcze kolejną metaforą jest poganiana (momentami
aż do nieznośnej przesady), co faktem jest może irytować i jak widać irytuje.
;) Lecz dzięki sprawnemu graniu przez Roguckiego dwoma skrajnościami (od
subtelnej poetyki do bezpośredniej, nawet wulgarnej ekspresji), posiada w sobie
ciekawie ubrane w znaczenia merytoryczne obserwacje i chwytliwą dynamiczną
rytmikę, dzięki czemu akurat, to żaden wstyd, że mnie przekonuje. Kiedy
dodatkowo zostaje opakowana w dość eklektyczne dźwiękowe struktury, w tym
równie dobrze zaaranżowane zarówno progresywne kolosy jak i bezpośrednie
uderzenia, to trudno mi w tym momencie udawać, że to się nie podoba i
szczególnie w wymiarze zaproponowanym na Hipertrofii przynajmniej zasługuje na
oklaski przez wzgląd na włożoną w nie aranżerską pracę. Dwa krążki składające
się na ten ambitny projekt różnią się od siebie i tak jak umownie ten pierwszy jest
zwarty z mocno wyeksponowanym konkretnym riffem i wokalną dosadnością, tak ten
drugi na jego tle jawi się jako bardziej stonowany i refleksyjny, z użyciem
sporej dawki urozmaiceń w postaci między innymi klawiszowych pomysłów
budujących hipnotyczno-transową atmosferę, czerpiąc obficie na przykład z
zapomnianej w maistreamowym rocku psychodelii. To taka oczywiście próba
uporządkowania i usystematyzowania walorów Hipertrofii, jednako jakby nie
dzielić i nie szufladkować, to należy przyznać, iż zadanie to trudne, bowiem to
muzyka wielobarwna i pełna wyobraźni. Może poprzez względną, bo trzymaną jednak
w ryzach rozpiętość stylistyczną uciekająca od megalomanii i oddająca właściwie
sens stwierdzenia ambitne, a zarazem chwytliwe. Nie stroniąca od
intelektualnych odlotów, nie uciekająca przed odważnymi eksperymentami
formalnymi oraz przed emocjonalnością ocierająca się nawet zbyt mocno o patos i
wreszcie używając sporej ilości melodii nie zamykająca się w szufladzie z
napisem ”to wypada, a to nie wypada”, czym nawet jeśli mi nie imponuje, to
wzbudza zasadny szacunek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz