piątek, 30 listopada 2018

Velvet Revolver - Contraband (2004)




Ważąc historyczne zasługi, jakie dla muzyki rockowej Gunsi posiadają oraz siłę oddziaływania ich krótkiej, aczkolwiek potwornie intensywnej kariery. Jednocześnie biorąc również pod uwagę koniecznie moc przebojową dwóch bezdyskusyjnie wielkich albumów Slasha i spółki, stwierdzam i narażam się tym samym na pewnie zasłużoną krytykę, że dopiero w tej konfiguracji personalnej, pod szyldem Velvet Revolever, za sprawą właśnie Contraband nagrali krążek, który posiada dwie właściwości dla mojej oceny produktu muzycznego najistotniejsze. To jest fakt taki, że Contraband kapitalnie łączy uzależniającą chwytliwość z kompozycyjną wytrawnością, w sensie, że tych numerów da się z ciekawością wysłuchać nawet po latach i nie sprawiają wrażenia spranych i wytartych szlagierów z minionej epoki. Poza tym są na tyle zadziorne i szorstkie, a w swoim charakterze wielowymiarowe, bez popadania w irytującą megalomanię, że gdybym nie wiedział iż to efekt pracy kompletnie zepsutych sławą muzyków, to przypisałbym ich autorstwo jakimś młodym ale warsztatowo ukształtowanym młodzianom, bowiem w nich tyle pasji i energii. Albo lub właściwie, bez budowania skomplikowanych i naciąganych tez (co burzy moja powyższą teorię), wolę obecnie posłuchać numerów Velvet Revolver niż Guns N' Roses, bo wprost pisząc, te super hiciory Gunsów są tak obsłuchane, niemal do porzygania, że ja nie jestem w stanie zwyczajnie nie kojarzyć ich z histerią sprzed laty, a znajomość szczególnie tych z rodzaju November Rain nawet w szeregach ludzi o wątpliwym guście, czy całkowitym braku własnych gustów muzycznych doprowadza mnie do stanu podobnego temu, kiedy pytany w nowym towarzystwie czego słucham, pokrótce sprowadzam swoją rozbudowaną pasję do stwierdzenia "rocka i metalu", a goście niemal chóralnie odpowiadają, że też lubią Metallice, a szczególnie te jej ballady. Mam nadzieję że rozumiecie moją wtedy frustrację, że ta ignorancja mnie przerasta z głośnym śmiechem we mnie wewnętrznie wybrzmiewającym oraz czego mi wstyd okropnie z arogancją w formule "co wy wiecie o rocku i metalu, wy laicy k*** wychowani na radiowo-telewizyjnej popelinie". Stąd szanując znaczenie i sukces wielkich Guns N Roses, lecz przez tą globalną popularność nie odczuwam jednak przyjemności w kontakcie z ich przebojami i uciekam zawsze gdy mam ochotę na gunsowego rocka, do krążków Velvet Revolver - a zazwyczaj wrzucam do odsłuchu właśnie Contraband. Slash, McKagan, Sorum wraz z Dave'm Kushnerem (Wasted Youth) i jak piszą powracającym wówczas z odwyku Scottem Weilandem (Stone Temple Pilots) nagrali album, który kapitalnie połączył legendarną przeszłość z nowym obliczem. Pamiętam ówczesne notki prasowe w których podekscytowani muzycy (którzy oczywiście odpierdalali w przeszłości kompletnie pozbawione rozsądku numery) dawali upust radości z powrotu w takim składzie i takiej konwencji muzycznej, co nie dziwi biorąc pod uwagę iż uznawali VR za nowy start, a za sobą zostawiali mroczne doświadczenia ze współpracy z (napiszę wprost, rezygnując z tak dyplomatycznego określenia jak niezdyscyplinowany, ale także próbując uzmysłowić różnice pomiędzy obłędem jego i kolegów) popierdolonym kompletnie Axlem. Uznaję z dzisiejszej perspektywy, że udało im się fantastycznie w nowej muzyce uzyskać feeling, którym czarowali wiele lat wcześniej, kiedy stawiali pierwsze kroki w muzycznym show biznesie i czuć też, że to nie było oszustwo nastawione na podkręcenie zainteresowania i sprzedaży, bowiem radocha z grania przekłada się bezpośrednio na siłę numerów, w których pierwotna energia zostaje ożeniona z doświadczeniem i ponownie uwolnionym potencjałem. To przecież niby mainstream, a jednak bunt stanowi o głównej sile tej muzyki - ten rodzaj niepokoju duszy przesądzający, iż nie są to typowo radiowe kawałki, mimo że przecież cholernie przebojowe. Werwa, polot, szczerość, wyrazistość przekazu i również refleksja, bo przecież rock to muzyka ludzi żyjących na krawędzi, ale też i wyrzutków, względnie życiowych rozbitków, którzy właśnie poprzez twórczość wypluwają z własnych trzewi całą osobistą gorycz. Kropka, wystarczy słów, mówię stop bełkotaniu! :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj