Będę tak jakby cyniczny i napiszę, iż nie sztuką jest przygnębić
i poruszyć losem zwierząt w starciu z wojenną zawieruchą. Nie trudno też
wzruszać losem niewinnych cywilów w takich okolicznościach. Trudniej nie pójść
na łatwiznę, tylko ambitnie pokazać czym jest wojna i jak różnie od strony psychologicznej
poszczególne jednostki reagują na jej okrucieństwa - na strach i stres
permanentny. W tym przypadku o ludzi chodzi, o ratowanie Żydów mimo
śmiertelnego zagrożenia - głównie dzieci z warszawskiego getta. Pomoc ryzykowną
i bezinteresowną, pomoc z porywu serca, ludzkich odruchów, absolutnie nie z
rozsądku. Udzieleniu schronienia ze świadomością śmiertelnego zagrożenia
konsekwencjami i mimo to bez większego wahania. To nie jest wielkie kino, to
kino rzemieślnicze, czyli takie do którego się przyłożono, ale efekt finalny
nie przyniósł nic ponad standardowe powielanie schematów zapewniających
względnie poprawny poziom. W takim układzie pozornego bezpieczeństwa nie
awansuje ono w mojej osobistej hierarchii do miana klasyka, ale i złych słów
ponad te kilka powyżej (i jedno jeszcze poniżej) o nim nie napiszę. To jak mniemam kino dla widza podatnego na
proste, bezpośrednie emocje - takiego bez większej ambicjonalnej potrzeby aby w sztuce
filmowej poszukiwać wyjątkowości kosztem oczywistości. Tak jak historia autentyczna
została bezpiecznie zaadaptowana, tak i odtwórcy ról nie wykazali większej
inwencji ponad poprawność. Irytująco płaczliwa Chastain wychodzi tutaj przed
szereg i do niej się przyczepię najbardziej. I nie chodzi właściwie o fakt, że non
stop jest zbeczana, ale że tak doskonała aktorka nie jest w tej permanentnie
załzawonej pozie po prostu przekonująca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz