wtorek, 12 marca 2019

Goya's Ghosts / Duchy Goi (2006) - Miloš Forman




Rozpoczyna się smętnie i w zasadzie bez większej ikry. Chociaż zostajemy wprowadzeni w kontrowersyjne realia późno XVIII wiecznej Hiszpanii, gdzie zasady i rytm wyznaczał Kościół, a swoiście rozumianego porządku moralnego strzegła bezkompromisowa „Święta” Inkwizycja, to przez wzgląd na mało sugestywną ekspozycję we właściwie wszystkich segmentach warsztatowych, emocje są li tylko szczątkowe. Nie ma też co liczyć, że z czasem atmosfera zgęstnieje, a rozszerzona do niemal ćwierćwiecza fabuła oparta o autentyczne historyczne wydarzenia przybierze ekscytujące filmowe barwy. Niestety realizacja jest nieznośnie płaska, a nadmiar wątków nieciekawie wyeksponowanych nie pomaga w osiągnięciu efektu merytorycznego zaintrygowania czy chociażby większego zainteresowania od strony artystycznej. Ambicja Formana była duża, lecz zabrakło fascynującego pomysłu na formę, a klasyczne możliwości adaptacyjne absolutnie nie wystarczyły, aby w przeciętny tylko dramat kostiumowy wtłoczyć, co najmniej niewielki rodzaj suspensu. W teorii temat przecież był niezwykle frapujący, a jego wymiar edukacyjno-poznawczy dostarczał całe tony wiedzy o charakterze społeczno-politycznym, której wymiar uniwersalny z łatwością można było nie tylko odnieść do współczesnych zawirowań w świecie ideologicznych przemian, ale co od strony atrakcyjności czysto filmowej najważniejsze, sprzedać widzowi historię za pośrednictwem bliskich sercu i autentycznych postaci. Tutaj Forman poległ także niemal na całej linii, gdyż oprócz mistrzowskiej roli Bardema chyba żadna postać nie zostaje wykreowana przekonująco, a w całej masie ról słabych i tylko poprawnych poziom najniższy, bo chwilami wręcz groteskowy Natalie Portman osiąga. Ogromna szkoda, duże rozczarowanie, gdyż jak powyżej już wspomniałem potencjał był potężny, a po takim geniuszu reżyserskim, który wielokrotnie w swoich dziełach zasłynął odwagą i przenikliwą ironią naturalnie oczekuje się produkcji zdecydowanie wyższych lotów. W tym przypadku nawet jeśli Forman próbuje zadawać właściwe pytania i osadzać w filmowej strukturze ważną historyczną wiedzę, a jego intencje są godne uznania i odpowiednio czytelne, to realizacyjna monotonia i lichutka, bo sztuczna aktorska ekspresja sprowadza rytm do chaotycznego przeskakiwania po wątkach i okresach, bez wzbudzenia w widzu pożądanego intelektualnego fermentu. Grzęźnie Forman w marazmie romansując z niemal telewizyjną formułą pozbawioną programowo elementu większej kreatywności – zakładając całkowicie niezrozumiale, że jakoby sam temat religijnej i ideologicznej hipokryzji wystarczy, aby wymusić na widzu kolejne zachwyty. Niestety tym razem zabrakło Formana w Formanie, lub Forman już nie potrafił jak Forman.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj