Rozpoczyna
się smętnie i w zasadzie bez większej ikry. Chociaż zostajemy wprowadzeni
w kontrowersyjne realia późno XVIII wiecznej Hiszpanii, gdzie zasady i rytm wyznaczał Kościół, a
swoiście rozumianego porządku moralnego strzegła bezkompromisowa „Święta”
Inkwizycja, to przez wzgląd na mało sugestywną ekspozycję we właściwie
wszystkich segmentach warsztatowych, emocje są li tylko szczątkowe. Nie ma też
co liczyć, że z czasem atmosfera zgęstnieje, a rozszerzona do niemal ćwierćwiecza fabuła oparta o autentyczne
historyczne wydarzenia przybierze ekscytujące filmowe barwy. Niestety
realizacja jest nieznośnie płaska, a nadmiar wątków nieciekawie wyeksponowanych
nie pomaga w osiągnięciu efektu merytorycznego zaintrygowania czy chociażby większego
zainteresowania od strony artystycznej. Ambicja Formana była duża, lecz
zabrakło fascynującego pomysłu na formę, a klasyczne możliwości adaptacyjne
absolutnie nie wystarczyły, aby w przeciętny tylko dramat kostiumowy wtłoczyć,
co najmniej niewielki rodzaj suspensu. W teorii temat przecież był niezwykle
frapujący, a jego wymiar edukacyjno-poznawczy dostarczał całe tony wiedzy o
charakterze społeczno-politycznym, której wymiar uniwersalny z łatwością można
było nie tylko odnieść do współczesnych zawirowań w świecie ideologicznych
przemian, ale co od strony atrakcyjności czysto filmowej najważniejsze, sprzedać
widzowi historię za pośrednictwem bliskich sercu i autentycznych postaci. Tutaj Forman
poległ także niemal na całej linii, gdyż oprócz mistrzowskiej roli Bardema
chyba żadna postać nie zostaje wykreowana przekonująco, a w całej masie ról
słabych i tylko poprawnych poziom najniższy, bo chwilami wręcz groteskowy
Natalie Portman osiąga. Ogromna szkoda, duże rozczarowanie, gdyż jak powyżej
już wspomniałem potencjał był potężny, a po takim geniuszu reżyserskim, który
wielokrotnie w swoich dziełach zasłynął odwagą i przenikliwą ironią naturalnie
oczekuje się produkcji zdecydowanie wyższych lotów. W tym przypadku nawet jeśli
Forman próbuje zadawać właściwe pytania i osadzać w filmowej strukturze ważną
historyczną wiedzę, a jego intencje są godne uznania i odpowiednio czytelne, to
realizacyjna monotonia i lichutka, bo sztuczna aktorska ekspresja sprowadza
rytm do chaotycznego przeskakiwania po wątkach i okresach, bez wzbudzenia w
widzu pożądanego intelektualnego fermentu. Grzęźnie Forman w
marazmie romansując z niemal telewizyjną formułą pozbawioną programowo elementu
większej kreatywności – zakładając całkowicie niezrozumiale, że jakoby sam
temat religijnej i ideologicznej hipokryzji wystarczy, aby wymusić na widzu
kolejne zachwyty. Niestety tym razem zabrakło Formana w Formanie, lub Forman
już nie potrafił jak Forman.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz