piątek, 1 marca 2019

Kovacs - Shades of Black (2015)




Z powyższym odkryciem w osobie Sharon Kovacs spóźniłem się o jedną płytę, bowiem nie przedstawiono mi tej intrygującej i utalentowanej Holenderki w roku 2015-tym, tylko dopiero na wysokości drugiego krążka, którego premiera miała miejsce przed około sześcioma miesiącami. Dobrze jednak że trafiłem na tą arcyciekawą rekomendację wcześniej niż po dekadzie, stąd nie ma we mnie żalu i poczucia utraty wartego majątek czasu, a jedynie wzmożona potrzeba by w przyszłości bardziej uważnie śledzić co tam fachowi dziennikarze muzyczni z szerokiego strumienia nowości na bieżąco wyławiają. Na debiucie zatytułowanym Shades of Black (z miejsca skojarzenie z Back in Black) Kovacs zdecydowanie mocniej niż na dwójce akcentuje inspiracje buzującym emocjami R'n'B w jazzującej formule jakiej w swojej krótkiej i tragicznie przerwanej karierze wierna była nieodżałowana Amy Winehouse. Ponadto barwa głosu Sharon wielokrotnie przywołuje skojarzenia z Brytyjką - jak i jej sposób zachowania, osobowość nietuzinkowa również z tą trudną do okiełznania siłą i charyzmą okrywającą niczym kamuflaż, a nawet zbroja kruchą wrażliwość. Stąd moje obawy duże i absolutnie niepozbawione racjonalnych podstaw, aby ich drogi zbieżne w tym dramatycznym wymiarze nie były i kolejna wielka artystka nie zatraciła się w świecie używek, gdy sława przyniesie zbyt wysokie ciśnienie. Mam nadzieję, że to tylko na wyrost z fusów wróżenie pod wpływem stereotypowego odczytywania mniej lub bardziej wyraźnych przesłanek. Szczególnie, że ubiegłoroczna Cheap Smell ma w sobie zwyczajnie więcej dźwiękowego optymizmu i mniej osadzonego w mrocznym bluesie depresyjnego charakteru. Shades of Black to jednak melancholijna podroż w głąb dość intensywnie rozbudowanej psychiki człowieka, który głęboko przeżywa nie tylko miłosne relacje, topiąc smutki w alkoholu, spowity obłokami papierosowego dymu. Album jest wyraźnie przesiąknięty tym właśnie sensualnym rodzajem ciężaru gatunkowego, a pomagają mu w jego osiągnięciu kapitalnie zaaranżowane dęciaki i perkusyjne szczotkowanie z genialnym groovem. Zatem może zamiast po pracy stres przeganiać lajkując tony memów, włączcie sobie Shades of Black, przymknijcie oczy i pozwólcie sobie zatopić się na trzy kwadranse w objęciach muzyki Sharon Kovacs. Albo chociaż puśćcie sobie Shades of God jako podkład pod tą kompulsywną czynność, jak wyłącznie incydentalnie mnie się to zdarza. :)    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj