Chociaż temat, czas i miejsce akcji oraz cały anturaż scenograficzny wydawał się potencjalnie pociągający, to nie potrafiłem
dać się wystarczająco mocno wciągnąć w tą historię, bowiem ona mało wyrazista, mdła,
a nawet monotonna. I gdyby nie wspaniała rola Glenn Close (również gra całej świetnie
dobranej obsady) obraz byłby tylko poprawną, pozbawioną emocjonujących
interwałów próbą ukazania skomplikowanej tożsamościowo, zaburzonej emocjonalnie
postaci, a tak dzięki mistrzowskiemu aktorstwu stał się autentycznie pięknie
stonowanym i wzruszającym portretem człowieka bezgranicznie wierzącego we własne
marzenia. Fizycznie o aparycji manekina, wewnętrznie konstrukcji wrażliwca – wycofanego
i skromnego, żyjącego wyłącznie dyskretną ideą zbudowania własnego szczęścia, w
naiwnym poczuciu możliwości jego realizacji. Albert wywołuje litość, wzbudza też sympatię,
niestety wydumana retoryka obrana przez reżysera i liryczność nazbyt nużąca serce
porusza lecz emocji w sensie kinowego przeżycia już tak intensywnie nie
wzbudza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz