Rzadko ostatnio sięgam
głębiej w przeszłość w filmowych poszukiwaniach - robię to z poczucia obowiązku wyłącznie, archiwizując
doskonale znane klasyki, lub zrazu kierowany spontanem jedynie sporadycznie odkopując to, co do tej
pory było mi nieznane, a z racji szlachetnego pochodzenia obowiązkowo powinno
być przyswojone. Akurat w przypadku Maratończyka sytuacja jest trudna do
jednoznacznego przyporządkowania, bowiem tytuł oczywiście nieobcy i gdzieś lata
temu obejrzany, ale wówczas nie byłem z pewnością odpowiednio przygotowany, by jego zalety właściwie
i w pełni docenić. To też korzystając z uprzejmości telewizji publicznej i
czasowej własnej dyspozycyjności (o zgrozo, nudziłem się), kilka dni temu z odpowiedniej dojrzałej perspektywy seans Maratończyka w
końcu zaliczyłem. Już sama introdukcja jest z rodzaju tych w pamięć mocno zapadających i sugestywnie w tematykę
wprowadzająca, zatem zupełnie inaczej patrząc na wstęp do Maratończyka, tym
razem doceniam sposób wglądu (wówczas w roku 1976) w tematykę bezpośrednio
powiązaną z nazizmem. Stosunkowo jeszcze na świeżo temat holocaustu był spostrzegany,
bowiem akcja rozgrywająca się w zaledwie trzydzieści lat po zakończeniu II wojny
Światowej, pozwalała w centrum postawić bohaterów, którzy z autopsji poznali
czym były i jaki ślad pozostawiły prześladowania narodu żydowskiego. John Schlesinger zrobił surowe i
dosadne kino, z gatunku dramatu sensacyjnego o wyrazistym politycznym fundamencie, w którym
echa względnie niedalekiej przeszłości decydują o jego istocie. Ponadto
intrygujący i dobrze rozpisany dramatycznie scenariusz trzyma widza w
permanentnym napięciu, a mroczny klimat korzystający z siły oddziaływania suspensu
oraz wielotorowa mozolna narracja, która dla dobra wybornego efektu nie ściga się z wątkami sensacyjnymi, tworzą ten charakterystyczny duszny wymiar, współkreowany też dzięki muzyce Michaela Smalla. To kino dla cierpliwych i kino dla wymagających - bez taniego efekciarstwa skupione na rozwijaniu wątków opartych na skomplikowanej tajemnicy i bolesnych zaszłościach. Kino ambitne, ale kino też bezpretensjonalne, prawdziwa filmowa sztuka idealnie godząca ważny temat, realizm ekspozycji i ekspresywność emocji ze świetnym aktorskim warsztatem - bo trudno po projekcji nie być pod wrażeniem kreacji wiecznie młodego Dustina Hoffmana, zawsze wyrazistego Roy'a Scheidera i wreszcie, legendarnego Laurence'a Oliviera.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz