Na ekranie pierwsze
ujęcie, a ja już mam spore obawy, że ten wyraz twarzy Judi Dench zwiastuje rolę
bliźniaczą z tą, jaką w Tajemnicy Filomeny zagrała (wątek „tajemnicy” w tytule w
finale jeszcze podniosę). Tyle, że ta podobna mimika w tym
miejscu nie miała szans zbytnio zdrażnić, bo jak się okazuje więcej fabularnie
rozgrywa się poza udziałem tej wielkiej aktorki. Red Joan zbudowana została na fundamencie jednej potężnej, na długie fragmenty rozpisanej retrospekcji i jest
niestety dla swojej zguby (film był i przepadnie) bez większego wyrazu, w bardzo asekuranckiej
formule nakręconym dramatem, o biograficznym charakterze i politycznym sznycie.
Jego bohaterką postać kontrowersyjna, bo jej działania dla świadomego historycznie
widza trudne do jednoznacznej oceny. Funkcjonująca w młodości pośród
zwolenników ideologii „rewolucyjnej” - pomiędzy zaangażowanymi i ambitnymi brytyjskimi
socjalistami, działającymi po stronie szerokiej unii antynazistowskiej. Chcąc zatem w swoim przekonaniu czynić „dobro”, do umocnienia „zła” się
przyczyniła. Ale to nie "komuszenie" jest tu właściwym tematem, nim
zdecydowanie zdrada tajemnicy państwowej, czyli szpiegostwo w wojennych czasach
i wreszcie prowokowanie do wartościowania ukazanej postawy. Jaki jednak efekt
mógł uzyskać reżyser, kiedy przez brak warsztatowej charyzmy sam mocno przynudza,
a dodatkowo obawa polskiego dystrybutora przed jednoznacznymi skojarzeniami oryginalnego
tytułu kazała decydentom z Best Film zapobiegawczo odwołać się do głośnej Tajemnicy
Filomeny Stephena Frearsa? Odpowiadam – przeciętny, a może nawet słaby.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz