Nawiązując do dyskusji
rozpoczętej przed kilkoma tygodniami wraz z premierą Nieoszlifowanych diamentów, a dotyczącej publicznego zapytania, czy jakoby Adam
Sandler, to do tej pory był wyłącznie aktorem komediowym, przypominam hmmm... że mimo
iż jego aktorska kolekcja zawiera w przytłaczającej większości role w filmach niezbyt
ambitnych, najczęściej właśnie typowo rozrywkowych, to udało mu się również
w międzyczasie stworzyć kreacje relatywnie znacznie bardziej dramatyczne. Przykładowo u Jasona
Reitmana (Uwiązani), Noah Baumbacha (Opowieści o rodzinie Meyerowitz) i nawet u uznanego już od wielu lat za reżysera najwyższej klasy jakim jest niewątpliwie Paul Thomas Anderson. Co by o wyborach i warsztacie Sandlera kąśliwego czy złośliwego nie napisać, to nie ma się broń boże do czego przyczepić w przypadku Lewego sercowego, bo
Sandler wypadł tu znakomicie, współpracując przecież z reżyserem zarówno niezwykle wymagającym
jak i tak samo mocno inspirującym. Po epickiej Magnolii i podobnie obfitym czasowo Boogie
Nights, inaczej po budowaniu pozycji rozbudowanym opisywaniem historii grup bohaterów, zrobił dla odmiany Anderson film o jednej postaci. Znacząco odstający od szablonu, właściwie mimo że wrzucony do kosza z romansami, to w rzeczy samej kameralny dramat
psychologiczny (i mniej w tym przypadku absolutnie nie oznacza gorzej), którego walory choć wymagające wytrawnego oka doświadczonego kinomana liczne - a pośród nich między innymi osobliwe napięcie, pulsujący nerw intensyfikujący wydarzenia wokół
bohatera, którego natura, stan emocjonalny, zaburzenia nie tylko te socjalizacyjne oraz
pieprzona zmora właściwa którą samotność, sprowadzają na niego wszystkie razem i każda z osobna spore kłopoty. To jak nadmieniłem nie
jest typowa komedia romantyczna, ona tylko pod takim gatunkowym przyporządkowaniem
nie wiedzieć czemu została skatalogowana. To przecież w istocie pomimo kluczowego wątku lukrowanego romansu,
poważny dramat w dość szczególnie oryginalnej formule, można by rzec anty hollywoodzkiej, w której to możliwe było, aby w opowiadanej historii miłosnej o podłożu społecznego niedostosowania, dać upust alternatywnemu sposobowi spostrzegania uczuć. Anderson jako twórca kina ambitnego jest przecież osobny, tak samo w tej jak i pozostałych odsłonach, więc także i tutaj
przemycił wiele znaczeń, możliwości do indywidualnej interpretacji i szans do oddania się głębokiej refleksji, za co bez wyjątku niezwykle jego wszystkie filmy cenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz