piątek, 28 lutego 2020

Mike Patton - Mondo Cane (2010)




Niespokojny duch Pattona przyzwyczaił że wciąż poszukuje nowych inspiracji i najczęściej jeśli już napali się na oryginalny, często ekstrawagancki pomysł, to choćby był on skazany na komercyjną porażkę, względnie został przez zawodową krytykę doceniony, a przez rynek bez szaleństw przyjęty, to zmierzać do jego finalizacji wbrew zdrowemu rozsądkowi będzie - realizując siebie, a nie dopasowując się do potrzeb jego publiki. Na szczęście szerokie grono fanów jeszcze bardziej szerokiego muzycznego emploi Pattona nie odrzuca naturalnie z zasady jego zaskakujących projektów, a w ekstremalnych przypadkach zanim zwolennicy tej najbardziej cenionej "faithnomore'owej" twarzy Mike'a odrzucą w kąt co bardziej radykalne, ekscentryczne czy zdumiewające wybory, to je wcześniej chociaż obwąchają. Ostatnio solowy Mike współpracował z Jean-Claudem Vannierem i ta kolaboracja nie tylko w moim przekonaniu udała się znakomicie, więc należało, mimo że czasem i dzisiaj nawet kręcę nosem na niektóre pomysły wokalisty, a niegdyś to nie byłoby żadnych szans na docenienie projektu podobnego do Mondo Cane, sprawdzić z obecnej perspektywy jak Amerykanin wypadł przed dziesięcioma laty w repertuarze z festiwalu w San Remo. ;) I tu niespodzianka w zasadzie, która nie powinna być żadnym zaskoczeniem, bowiem szeroka skala głosu Pattona, jego niezwykle plastyczny charakter i doskonałe umiejętności interpretacyjne, pomimo że niewiele jak na możliwości wyobraźni do oryginalnych klasycznych aranżacji wniosły, to pozwoliły tym jedenastu standardom włoskiej muzyki popularnej z przełomu lat 50-tych i 60-tych wybrzmieć znakomicie i nakazać nawet największym ignorantom popowej klasyki docenić kunszt kompozytorski ich autorów. Doskonale przygotowany wizualnie do roli włoskiego amanta z temperamentnym charakterem (włosy pokryte brylantyną i zaczesane starannie do tyłu, nienagannie skrojony wyrazisty garnitur i odpowiednie do tej kreacji szarmanckie maniery), w towarzystwie kilkudziesięcioosobowej orkiestry i chóru śpiewał Patton już wcześniej włoskie szlagiery na koncertach w Europie i fantastycznie, że postanowił aby ten materiał znalazł się na płycie. Szczególnie kiedy kompozycje (tu lista włoskich gwiazd z której tylko jedno nazwisko było mi znane :)) zabrzmiały z szacunkiem do oryginału, ale też na nieprzeciętny pattonowski sposób intrygująco. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj