Zapewne bez udziału
Ethana Hawke’a debiut reżyserski dotychczas dość mało rozpoznawalnego aktora (przede
wszystkim dalszego planu) przeszedłby bez większego echa, a już na pewno ja nie
miałbym motywacji, a może nawet i okazji by go obejrzeć. I dobrze się stało, że
do tak kameralnej produkcji dał się przekonać wybitny aktor, bowiem dzięki temu
nazwisko jak się okazuje bardzo zdolnego reżysera poszło w świat, a zarazem
gwiazda Hawke’a po raz kolejny udowodniła, że intensywnie świeci także w kinie
dalekim od tego mainstreamowego. Logan Marshall-Green udowadnia w pełnym zakresie, iż ma świetne oko do ujmującego
kadru i żyłkę do sposobu narracji baz żadnych fajerwerków, ale ze wspaniałym
subtelnym i dojrzałym wglądem w świat postaci z krwi i kości. Snując
wzruszającą biografię zniszczonego przed laty złymi decyzjami młodego życia, historię prostodusznej postaci powracającej po ponad dwudziestoletnim pobycie w więzieniu do zupełnie obcego świata, reżyser dociera do serca widza i
nawet jeżeli niemal wcale nie korzysta z napięcia i mega dramatycznych scen, to
potrafi w ujęciu uroczej ballady skutecznie poruszyć. Myślę że kiedy dostanie większy
budżet i będzie miał okazję skorzystać z bardziej rozbudowanego scenariusza, to
już za moment pozwoli sobie aspirować do elity względnie młodych, a
bezwzględnie wartościowych twórców kina autorskiego. O jego nazwisku i umiejętnościach
pisać będzie zawodowa krytyka wyłącznie w samych superlatywach, a nawet może wkrótce przy sprzyjających okolicznościach objawi się jako pretendent do najwyższych laurów w branży. Posiadam to
przekonanie, myślę że się nie mylę! Póki co zanotował Logan Marshall-Green
bardzo dobre wejście serdecznie wzruszającą, choć absolutnie nieodkrywczą historią, godną polecenia głównie miłośnikom niezależnych produkcji niskobudżetowych, po których dzięki znakomitemu przygotowaniu merytorycznemu i technicznemu absolutnie nie widać, że ich twórcy zmagali się ograniczonymi środkami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz