Tragicznej postaci Judy
Garland ten poruszający filmowy hołd się absolutnie należał, tak jak za fenomenalnie
zjawiskową kreację Renée Zellweger jednomyślnie zasłużyła na wszelkie najwyższe laury aktorskie - z Oscarem na czele. Dziewięćdziesiąt procent
wartości tego filmu, to ujmująca Renée - ona jest w tym filmie i jest
tym filmem. To w moim przekonaniu jak dotychczas rola jej życia, mimo iż pewnie
dla szczególnie milionów kobiet na zawsze pozostanie zahukaną, niezgrabną Bridget
Jones z serii adaptacji powieści Helen Fielding. Jednak za kulisami roli „wiecznej
Dorotki” tkwi więcej niż tylko silnie dotykający tragizm postaci za młodu wytresowanej przez
przemysł rozrywkowy. Można śmiało domniemywać, iż sukces tej wyśmienitej
kreacji, to także odnalezienie przez Zellweger w osobie Garland sporej cząstki
samej siebie. Postaci spostrzeganej ostatnio również nie przez pryzmat jej
dokonań artystycznych, lecz rozliczanej za to jakie nietrafne w życiu prywatnym
decyzje podjęła i jak mocno wpłynęły one na jej wygląd. Bowiem dla Renée rola
tak wyrazistej osobowości artystycznej, czarująco bezpośredniej i wyjątkowo
przez ciężar sławy przytłoczonej, stała się szansą na nowe otwarcie i
uratowanie zasadniczo własnej godności. Oddając popisowo cześć i przywracając pamięć
niezwykle utalentowanej artystce, przy okazji powróciła w nieporównanie większej
chwale niżby dotychczasowa, całkiem bogata kariera jej zapewniła. Sięgnęła poziomu wybitego i nie istotne, czy
to po części, albo w dużej mierze kwestia doskonałej charakteryzacji,
fantastycznego oddziaływania motywacyjnego reżysera, a może genialnemu zmysłowi obserwacji
odpowiedzialnych za choreografię indywidualnego ruchu i specyficznej mimiki Judy Garland. Efekt finalny
jest przepełniony porywającym autentyzmem, a Renée Zellweger w jakże ważkich detalach (przymrużając między innymi w charakterystyczny sposób oczy, przybierając naturalne
pozy Garland) i w ogólności idealnie w jej osobowości się odnajdując, stała się na ekranie zaiście nią samą. Wykorzystaną przez filmowo-estradowy biznes finansową bankrutką, doszczętnie przez chciwych bossów wyeksploatowaną. Czarująco bezpośrednią, ale mocno odczuwającą konsekwencje w postaci fizycznych
dolegliwości i emocjonalnych zaburzeń wielką divą, która długim lotem ze szczytu spadając, wbrew własnym słabościom chaotycznie ratowała resztki własnej legendy z obsesją pozostawienia po sobie pamięci. Polecam gorąco wraz z chórem zachwyconych widzów tą intensywnie emocjonalną porcję bardzo zgrabnie zmontowanych kadrów z życia prywatnego zjawiskowej osobowości scenicznej. Bogato zaaranżowanego wspaniałymi muzycznymi doznaniami dramatu o przemijającej sławie i przede
wszystkim cierpieniu pod ciężarem wieloletniego psychicznego ciśnienia. Zamkniętego nie wyłącznie dla ckliwego efektu, jedną z najbardziej wzruszających scen, jakich w kinie miałem okazje doświadczyć, przez co opadająca kurtyna w całej okazałości obnażyła moją wstydliwą męską wrażliwość. Przyznaje bowiem, że nie pamiętam kiedy ostatnio kończyłem seans tak ciężkim oddechem powstrzymując się bezskutecznie przed łzami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz