piątek, 13 marca 2020

Taxi Driver / Taksówkarz (1976) - Martin Scorsese




Taksówkarz na wszelkie sposoby, w setkach analiz został już prześwietlony i zinterpretowany – czas od premiery i kaliber tej legendarnej produkcji na to oczywiście decydująco wpłynął. Nie widząc więc większego sensu w dosłownym powielaniu przeprowadzonych wnioskowań, tudzież sileniu się na oryginalne spojrzenie oraz zgadzając się w pełni z tezą o ogromnym znaczeniu obrazu w historii kinematografii, spieszę poniżej wyłącznie suche fakty wyłuszczyć, w celu obowiązkowego uzupełnienia archiwizacji powiązanej z nazwiskiem jednego z najwybitniejszych i wciąż jeszcze aktywnych zawodowo twórców filmowych. Co następuje! Taksówkarz to pierwsze prestiżowe branżowe nagrody i znaczący rozgłos wokół osoby Martina Scorsese - obraz który zasłużenie z czasem urósł do miana kultowego. Ponadto obok roli młodego Vita Corleone w ikonicznym Ojcu Chrzestnym, trampolina do wielkiej kariery dla Roberta De Niro. Kreacja, która wywarła zasłużenie zarówno gigantyczny wpływ na status aktorski Roba, ale też weszła na stałe do kanonów szeroko rozumianej popkultury, bowiem jej specyfika i autentyzm, ponadto znaczenie trudne do przecenienia, a i samo oddziaływanie na widza przepełnione skrajnymi czy przeciwstawnymi odczuciami - co nawiasem mówiąc pomaga, gdy ma być przez historie zapamiętana. W postaci Travisa Bickle’a kryje się intrygująca tajemnica i mrok odpychający – synteza lęku i ciekawości. To wszystko w indywidualnym bohaterze z przedrostkiem anty, któremu współczujemy, ale też, którego czyny potępiamy, mimo że ocena otaczającej go rzeczywistości w naszych oczach spójna i trafna. W tym potencjalnym psychopacie o wrażliwości romantyka, kryje się cała masa sprzeczności i kotłuje równie wiele intensywnych emocji, kanalizowanych bezskutecznie w samotności. Sfrustrowany, bezsilny i udręczony malkontent na podstawie obserwacji czynionych wnikając dzięki zawodowym uwarunkowaniom w brutalną rzeczywistość ulic Nowego Jorku, stawia właściwe diagnozy przywdziewając w działaniach niewidzialną pelerynę ostatniego sprawiedliwego. Wychodząc na powierzchnię z „karabinem” i pragnąc wyeliminować jednostki zagrażające - zmyć tym samym z ulic wszelkie szumowiny. Obserwujemy więc ciemną stronę wielkiego miasta, kapitalnie sfotografowaną przez Michaela Chapmana i opracowaną muzycznie przenikliwymi dźwiękami przez zmarłego na dwa miesiące przed premierą Bernarda Herrmanna. Jesteśmy od stadium larwalnego świadkami procesu przeistaczania się tytułowej postaci, z obsesyjną myślą odszczurzania miasta, w imię ratowania jego niewinności. To nie jest jednako wyłącznie teatr jednego aktora, nawet jeśli głęboki w treści, wielce sugestywny scenariusz Paula Schradera koncentruje się na osobie Travisa, to role drugoplanowe mają na tyle decydujący wpływ na fabułę i tym samym losy bohatera, a w istocie też same w sobie stanowią o sile wiarygodności portretu miasta i jego mieszkańców, że trudno nie fascynować się osobnymi kreacjami Jodie Foster, Harveya Keitela czy newralgicznej dla obranego kierunku działań Travisa postaci granej przez Cybill Shepherd. Pozwolę sobie jeszcze tylko na koniec wykreślić paralele pomiędzy dziełem Scorsese, a kilka lat wcześniejszym Nocnym kowbojem Johna Schlesingera, która łączy obydwa tytuły nie tylko poprzez miejsce i czas akcji, ale też stawia ich bohaterów po dwóch skrajnych stronach barykady. Łatwo przecież zauważyć, iż Travis w swoim amoku walczy też z tym wszystkim (z całym złem), które reprezentują sobą Joe Buck i Enrico Rizzo - a co nie jest tylko i wyłącznie ich świadomym wyborem, lecz wynikiem zbiegów okoliczności, ograniczonych możliwości czy zwyczajnie ich nieprzystosowania i naiwności. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj