Taksówkarz na wszelkie
sposoby, w setkach analiz został już prześwietlony i zinterpretowany – czas od
premiery i kaliber tej legendarnej produkcji na to oczywiście decydująco
wpłynął. Nie widząc więc większego sensu w dosłownym powielaniu przeprowadzonych
wnioskowań, tudzież sileniu się na oryginalne spojrzenie oraz zgadzając się w
pełni z tezą o ogromnym znaczeniu obrazu w historii kinematografii, spieszę poniżej
wyłącznie suche fakty wyłuszczyć, w celu obowiązkowego uzupełnienia archiwizacji
powiązanej z nazwiskiem jednego z najwybitniejszych i wciąż jeszcze aktywnych
zawodowo twórców filmowych. Co następuje! Taksówkarz to pierwsze prestiżowe branżowe
nagrody i znaczący rozgłos wokół osoby Martina Scorsese - obraz który zasłużenie z czasem urósł
do miana kultowego. Ponadto obok roli młodego Vita Corleone w ikonicznym Ojcu Chrzestnym, trampolina do
wielkiej kariery dla Roberta De Niro. Kreacja, która wywarła zasłużenie zarówno
gigantyczny wpływ na status aktorski Roba, ale też weszła na stałe do
kanonów szeroko rozumianej popkultury, bowiem jej specyfika i autentyzm,
ponadto znaczenie trudne do przecenienia, a i samo oddziaływanie na widza
przepełnione skrajnymi czy przeciwstawnymi odczuciami - co nawiasem mówiąc pomaga, gdy ma być przez historie zapamiętana. W postaci Travisa Bickle’a
kryje się intrygująca tajemnica i mrok odpychający – synteza lęku i ciekawości.
To wszystko w indywidualnym bohaterze z przedrostkiem anty, któremu
współczujemy, ale też, którego czyny potępiamy, mimo że ocena otaczającej go
rzeczywistości w naszych oczach spójna i trafna. W tym potencjalnym psychopacie o wrażliwości
romantyka, kryje się cała masa sprzeczności i kotłuje równie wiele intensywnych
emocji, kanalizowanych bezskutecznie w samotności. Sfrustrowany, bezsilny i udręczony
malkontent na podstawie obserwacji czynionych wnikając dzięki zawodowym uwarunkowaniom w
brutalną rzeczywistość ulic Nowego Jorku, stawia właściwe diagnozy przywdziewając w działaniach niewidzialną pelerynę ostatniego sprawiedliwego. Wychodząc na powierzchnię
z „karabinem” i pragnąc wyeliminować jednostki zagrażające - zmyć tym samym z ulic
wszelkie szumowiny. Obserwujemy więc ciemną stronę wielkiego miasta,
kapitalnie sfotografowaną przez Michaela Chapmana i opracowaną muzycznie przenikliwymi
dźwiękami przez zmarłego na dwa miesiące przed premierą Bernarda Herrmanna. Jesteśmy od stadium larwalnego świadkami procesu przeistaczania się
tytułowej postaci, z obsesyjną myślą odszczurzania miasta, w imię ratowania jego
niewinności. To nie jest jednako
wyłącznie teatr jednego aktora, nawet jeśli głęboki w treści, wielce sugestywny scenariusz
Paula Schradera koncentruje się na osobie Travisa, to role drugoplanowe mają na
tyle decydujący wpływ na fabułę i tym samym losy bohatera, a w istocie też same
w sobie stanowią o sile wiarygodności portretu miasta i jego mieszkańców, że
trudno nie fascynować się osobnymi kreacjami Jodie Foster, Harveya Keitela czy
newralgicznej dla obranego kierunku działań Travisa postaci granej przez Cybill
Shepherd. Pozwolę sobie jeszcze tylko na koniec wykreślić paralele pomiędzy
dziełem Scorsese, a kilka lat wcześniejszym Nocnym kowbojem Johna Schlesingera,
która łączy obydwa tytuły nie tylko poprzez miejsce i czas akcji, ale też
stawia ich bohaterów po dwóch skrajnych stronach barykady. Łatwo przecież
zauważyć, iż Travis w swoim amoku walczy też z tym wszystkim (z całym złem),
które reprezentują sobą Joe Buck i Enrico Rizzo - a co nie jest tylko i
wyłącznie ich świadomym wyborem, lecz wynikiem zbiegów okoliczności, ograniczonych
możliwości czy zwyczajnie ich nieprzystosowania i naiwności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz