Kiedy jakakolwiek wiekowo zaawansowana, przeważnie masowo wysyłana na emeryturę muzyczna
legenda (i nie istotne po latach czy na bieżąco) nowy krążek wydaje, obserwuje uważnie
zawsze dwie skrajne tendencje w ocenianiu jej studyjnej pracy. Pierwszej admiratorzy z
wielką atencją i estymą traktując produkt finalny, starają się nie w mniej niż
dziesięciu rozbudowanych akapitach zawrzeć nie tylko esencję dotychczasowej
kariery legendy, ale z detaliczną wręcz precyzją opisać rezultat merytorycznego (czytaj. kompleksowo i komplementarnie dźwiękowo-lirycznego) wysiłku oraz przytoczyć z równą uwagą wszelkie
okoliczności współpracy legendy z zaangażowanymi instrumentalistami,
producentami, inżynierami dźwięku, ale i często jako wsparcie dla talentu legendy fachowcami od pisania przebojów
na zamówienie. Druga zaś grupa stojąca po przeciwnym biegunie, to zawodowa
krytyka unikająca jak zarazy encyklopedycznego ględzenia,
a koncentrująca się wyłącznie na maksymalnie subiektywnej ocenie własnych
odczuć względem poddawanych autopsji dźwięków, stawiając w centrum uwagi
częściej formę i własne ego (zwięzłe teksty z eksponowaniem poczucia humoru),
niż wszystko co mniej lub bardziej bezpośrednio wiąże się ze środowiskiem
powstawania albumu legendy. Nie jest chyba przypadkiem, że pierwszą grupę
reprezentują niemal wyłącznie dinozaury dziennikarstwa, którym wtłoczono przed
laty do łbów, że szacunek do artysty i słuchacza wymaga, aby z pełnym profesjonalizmem
przygotowanym być do wykonywanej pracy, a jej finalny efekt nie może być
nawet w najmniejszym stopniu pozbawiony realizacji kolejnych absolutnie
koniecznych podpunktów z listy kontrolnej. Na przeciwnym biegunie zorganizowali się
młodzi, ambitni i przekonani o własnej wyjątkowości w szybkich pojedynkach na
błyskotliwe riposty, którym nie odmawiam prawa do komentarza trafnego, choć nierzadko będącego rezultatem po
prostu pobieżnego liźnięcia tematu. W czym dostrzegam jednak problem? Po
cholerę zamiast pisać o zawartości i oceniać Ordinary Man klępę właściwie nie
na temat? Mianowicie po pierwsze - każda z metod funkcjonując w samotności wydaje się
skazana nie tylko na uzasadnioną krytykę (proszę sobie tutaj dopisać czytelne ich wady), ale przede wszystkim ograniczona formalnie i jakby nie doskonała w realizacji stosownej maniery, to w oczywisty sposób niepełna. Bowiem jeśli mam potrzebę poznać jak
tylko możliwie najbardziej obiektywną opinię dziennikarską, to aby wyczerpująco
rzeczowo wydrążyć interesujący temat, sięgam do źródeł zarówno zafiksowanych w tradycyjnie
intelektualnym warsztacie, jak i aby pod wpływem okrągłej semantyki i równie
obłej frazeologii (polonistów przepraszam) nie skonać z nudów, rozgryzam (przyznaje z większą radością) punkt widzenia tym razem praktycznych intelektualistów w
osobach niezwykle zręcznych werbalnie narcyzów. Mam wtedy do dyspozycji szeroki
przekrój technik poznawczych, możliwości prezentacji osobistych spojrzeń i (to
będzie teraz oczekiwane "po drugie") tracę motywację odbierając sobie całkowicie prawo
do wyrażania publicznie na stronach bloga własnego zdania. Żałuję więc, że
nie napisze poniżej, co konkretnie podoba mi się w jak domniemałem do chyba
przedwczoraj pożegnalnym solowym krążku Księcia Ciemności i zauważę
zwyczajnie, że bez względu na jakiekolwiek potknięcia, niedociągnięcia, tudzież
merkantylne motywy jego powstania, to Ordinary Man od prawie dwóch tygodni
kręci się w moim odtwarzaczu często i intensywnie, więc myślę, iż PODOBA MI SIĘ
skurkowaniec bardzo. Żałuję też, że zanim wszystkich moich refleksji merytorycznych nie
postanowiłem spisać, kierowany oczywiście ciekawością (ona pierwszym stopniem
do piekła, w którym poniekąd się znalazłem trzymając teraz z powyżej opisanych powodów gębę
na kłódkę zamkniętą) przestudiowałem przynajmniej 66,6 procent internetu, chcąc
przed pierwszym odsłuchem dowiedzieć się czy jest na co czekać. Na co czekać
jak się już organoleptycznie w praktyce przekonałem było, tylko nie było teraz
co pisać, bo k**** wszyscy jak się okazało na starcie już wszystko napisali! ;)
P.S. Odsyłam zatem rozczarowanych zerową niemal zawartością recenzji w recenzji i skutecznego poczucia humoru w poczuciu humoru, do co najmniej setek lepszych recenzji zawierających wszystkie wymagania recenzji oraz do tekstów może mniej rozbudowanych, ale w zamian zapewniających fantastyczną rozrywkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz