Bardzo mocne wejście Uncut Gems zaliczyło i nie widziałem od momentu niedawnej premiery ani jednej opinii, która nie byłaby odzwierciedleniem ekscytacji podczas seansu i występującej po nim potrzeby piania z zachwytu, by przekonać nieświadomych, czy po prostu nieuodpornionych na komediowy wizerunek Adama Sandlera do odpalenia Netflixa. Lawinie komplementów w większości przypadków towarzyszy też fala pretensji miłośników tradycyjnej dystrybucji kinowej, że taka petarda, a multipleksowi gracze ją zignorowali. Poza tym w okolicznościach tuż przed rozdaniem oscarowych laurów niezrozumiałe wydaje się pominięcie zarówno całokształtu roboty braci Safdie, jak przede wszystkim kapitalnej roli Sandlera. Roli która (i tu bez wahania potwierdzam) niczym jakościowo nie ustępuje nominowanym, a nawet posiada ten walor dodatkowy, który pozwala pośród nich dość znacząco się wyróżnić. To rola cholernie charakterystyczna, zagrana z ogromnym impetem i z pełnym utożsamieniem. Przekonująca autentycznością, przez co mocno wbijająca się w pamięć i nie pozostawiająca tym samym widza obojętnym. Sandler dwoi się i troi, chwilami przypominając swoją ekspresją werbalną Ala Pacino - idealnie nakręca szalone tempo fabuły, ale i świetne podkreśla dramatyczne aspekty odgrywanej roli. Kreacji właściciela niewielkiego biznesu jubilerskiego, robiącego szemrane interesy w dzielnicy żydowskich lombardów, gdzie nie ma czasu na chwilę spokoju w szaleńczej pogoni za kasą. Tam pieniądze konkretnie we łbie mieszają, sprowadzając życie wyłącznie do ustawicznej walki o zysk za wszelką cenę. Tyle że wiecznie nabuzowany (te wyszczerzone zębiska) Howard Ratner ma w sobie tyle samo z uzależnionego od podniet krętacza, co z pechowego partacza, więc za co z maksymalną energią się nie weźmie to koncertowo to spierdoli. Bracia Safdie nakręcili pozornie może chaotyczne, lecz w rzeczywistości precyzyjnie wykalkulowane efekciarskie kino. Nakręcili napakowany celebryctwem brawurowy dramat z regularnie
zagęszczaną atmosferą, która kapitalnie prowadzi do zaskakująco sugestywnie metaforycznego finału.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz