To historia z pewnością wysoce wstrząsająca, bo nie jest widz w stanie przejść obojętnie
obok ton ludzkiego nawozu rozkładającego się w błocie pośród zasieków z drutu
kolczastego. Nie ulec dojmującemu przygnębieniu i nie poddać się mrożącemu krew w żyłach
przerażeniu, przebywając wraz ze śledzonymi krok w krok bohaterami w otoczeniu dziesiątek
kilometrów okopów, płomieni i
zgliszczy. Będąc permanentnie poddawanym oddziaływaniu przejmującej ciszy, unoszącej się niczym dokuczliwa mgła nad tym cmentarzyskiem ludzkiej bezmyślności. Myślę iż po części 1917 jest kolejny obrazem przyczyniającym się w najlepszy z
możliwy sposób do uzupełniania tradycji spektakularnego kina wojennego, w
którym bez nazbyt obfitego korzystania z dydaktycznego moralizatorstwa, to
ilustracyjnym charakterem narracji przede wszystkim przekazuje się treści
potwornie sugestywnie punktujące bezsens wojennej pożogi. Jednako przez wzgląd
na fakt, iż przed treścią i jej przesłaniem kroczy dumnie techniczny wymiar
produkcyjny, to sama opowieść staje się podrzędna w stosunku do pomysłu
realizacyjnego i w dużym stopniu koncentruje na sobie uwagę widza. Ja
przynajmniej jako odrobinę tylko zorientowany w niuansach warsztatowych laik, póki nie
obejrzałem zdjęć przedstawiających kulisy jego powstawania, nie bardzo
rozumiałem jakim cudem w jednym niezwykle długim ujęciu kamera tak płynnie się
porusza, a wokół nie ma śladów całej zmechanizowanej infrastruktury w rodzaju
szyn czy innych elementów zapewniających stabilizację obrazu. Czyniłem to tracąc
naturalnie kontrolę nad sednem wydarzeń, na rzecz analizowania technicznej
strony pracy Rogera Deakinsa. Teoretycznie na ekranie rozgrywał się dramat, a
ja praktycznie w sporym stopniu zastanawiałem się między innymi ile prób
podjęto, by tym jak się okazuje sprytnie oszukanym jednym strzałem przejść
przez dynamiczny charakter losów postaci. Zamiast więc w stu procentach przeżywać
podsuwaną tak bezpośrednio z perspektywy żołnierza opowieść, ja dryfowałem po
jej obrzeżach, stanowiących przecież jedynie narzędzie, a nie jego istotę. Te
wzbudzające podziw zabiegi operatorskie są rzecz jasna najwyższej klasy i
korzystanie z ogromnych możliwości techniki oraz przygotowania wszelkiego (niewiarygodna
koordynacja i synchronizacja pracy całej ekipy techników i aktorskiej) to coś nietuzinkowego,
coś co robi ogromne wrażenie, ale niestety odciąga znacznie uwagę od wydarzeń
stricte fabularnych. A przecież znając doskonale dotychczasowy dorobek filmowy
Sama Mendesa wiem, iż to emocje intensywne i błyskotliwość intelektualna zawsze
decydowały o wyjątkowości jego twórczości, a jakby w przypadku 1917 nie starał
się innowacyjnymi metodami zintensyfikować doznań widza, to brakło mu
zwyczajnie miejsca na rozbudowaną warstwę psychologiczną. Film rzeczywiście poraża formą, ale
stawiając na wymiar wyjątkowo widowiskowy on zaniedbuje siłę i głębię wyrazu. Stąd staje się bardziej spektakularnym popisem warsztatu
Rogera Deakinsa, zamiast być kolejnym przenikliwym intelektualnie arcydziełem
Sama Mendesa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz