Temat odzyskanej cudem
niepodległości jest ostatnimi laty obsesyjnie eksploatowany, bowiem powstają filmy
długometrażowe, seriale i teatry telewizji, co w epoce patriotycznego
uniesienia jest z punktu widzenia popytu i jego komercjalizowania naturalne. Niestety
jak to zazwyczaj bywa gdy rynek jest chłonny, a twórcy motywowani
wykorzystaniem finansowego potencjału, to częstokroć produkuje się tandetę (bez refleksji, a
nawet elementarnej wiedzy historycznej), która bez względu na jakość jest przez
zainteresowanego konsumenta w każdej ilości przemielana. Zaskakuje mnie w tym
kontekście Rosa, gdyż zastanawiam się nad jego motywacją, biorąc pod uwagę
okoliczności i jego dotychczasowy filmowy dorobek. Dlaczego wziął na warsztat akurat teraz historię skomplikowaną i zdając sobie sprawę z ogromu materiału, dość
zamaszystym ruchem postanowił zagarnąć nazbyt wiele i finalnie, kiedy rozmiary przytłoczyły, po temacie
zwyczajnie się prześlizgnąć. Nie dostrzegam w jego tłumaczeniach dobrego uzasadnienia, ale nie będę też zbytnio krytykował jego pracy, kiedy okazuje się, że nawet w formule skrótowca
wyszło to Rosie całkiem przekonująco. Merytorycznie (jak głębiej z tematem
obyci donoszą) zrobił to rzetelnie, a przede wszystkim w moim już osobistym przekonaniu wizualnie więcej niż tylko poprawnie. Bardzo
trafnie, przez pryzmat estetyki i autentyczności dobrane zostały lokacje - jedynie z tą głośną nieszczęsną wpadką (która wpadką jednak może nie jest) w postaci, o zgrozo paneli fotowoltaicznych na dachu (a może po prostu okien :)). Wszystkie miejsca akcji świetnie współgrają ze scenografią i wraz z dbającymi o w miarę spójny charakter narracji graficznymi łącznikami pomiędzy przeskokami w
czasie, są robotą wykonaną bez większej filozofii, ale w miarę zgrabnie. I może gdyby Borys Szyc wspiął się aktorsko o jeszcze jeden
poziom wyżej, albo gdyby budżet nie był mocno ograniczony, to byłoby kino nawet znaczące. W takiej jednak formie, w surowszej ocenie zdaje się być tylko niepotrzebnym wysiłkiem wpisującym się w uparcie podgrzewaną, nic nowego nie wnoszącą miałką retorykę dyskusyjną. Niewiele
znaczącym i nie wywołującym większych emocji kolejnym produktem biograficznym o którym w mgnieniu oka środowisko nie tylko filmowe zapomni. Zwykłym mało efektownym i efektywnym szablonowym zagospodarowaniem problematyki, która zasługuje na zdecydowanie głębszą eksplorację. Ale czy to odpowiedni czas
na połowiczne chociaż zrzucanie pomnikowej postaci z cokołów lub przynajmniej konieczną zdroworozsądkową demitologizację jej ludzkiego oblicza? Rosie mimo uniknięcia całkowitej porażki zabrakło niestety tutaj charyzmy i odwagi, którą przed ponad stu laty wykazywał się krnąbrny i zręczny Józef Piłsudski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz