Może błądzę, może nawet bredzę, pewnie z pamięcią do tytułów i fabuł mam całkiem spory już problem, ale z tego
co pamiętam, to trochę z filmem Piotra Subbotko kojarzy mi się Ederly -
sprzed pięciu laty obraz Piotra Dumały. Jest podobnie intrygujący, ale też
pretensjonalny. Przekonująco zagrany, ale mało dramatyczny. Odwaga twórcy
spora, ale ostateczna forma rozwleczona. To w zasadzie klimat jaki w kinie
lubię, ale historia opowiedziana dosyć irytująca. Trochę jestem na tak i trochę
też na nie. :) Bo sensu do końca sam nie mogę odnaleźć i ta niejasność będzie
musiała zostać zaspokojona doczytaniem wyjaśnień w wyszukanych przypisach. Bo myślałem że
jestem całkiem bystry, a jak się okazuje, że jednak nie. A
może to wszystko wina Piotra Subbotko, że miał ciekawy pomysł, ale przekazanie treści, zbudowanie większego napięcia wokół wydarzeń oraz puentą zaimponowanie
nie pykło? Właściwie to nie wiem, niczego mi tutaj przez prawie dziewięćdziesiąt
minut nie wyjaśniono, a tylko coś półgębkiem zasugerowano. Czytam teraz (pauzując przed końcem) co ludzie
piszą – jedni że było słabo, a drudzy że było świetnie. Ja jak ci ludzie, też
nie potrafię się zdecydować. ;)
P.S. Na szczęście na
dwie minuty przed napisami końcowym kierownik tego zamieszania bardzo wyraziście
daje mi do zrozumienia o co w tej osobliwej historii chodziło. Ot, czy mam
zakrzyknąć eureka! Czy w tej ultra skomplikowanej mega manipulacji chodzi
zwyczajnie o fakt, że po prostu zryli mu banie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz