piątek, 20 listopada 2020

Airbag - A Day at the Beach (2020)

 

Myślę, że zanim wypowiem się na temat A Day at the Beach, wypadałoby zapoznać się głębiej z dotychczasową dyskografią norweskiego bohatera niniejszej refleksji. Właściwe by było wyrobić sobie elementarną wiedzę o jego historii i spojrzeć na najnowszy krążek z istotnej perspektywy porównawczej. To co wiem teraz jest akurat nie nadto wystarczające, bowiem wiedza w tym momencie posiadana, ograniczona jest do kilku li tylko i jeszcze zagubionych w odmętach niepamięci odsłuchów. Odsłuchów dokonanych przed laty, gdy w ręce moje wpadł ich drugi long zatytułowany All Rights Removed. Niestety nie został on ze mną na dłużej i nawet nie bardzo pamiętam z jakich to akurat powodów. Krążki natomiast wydane pomiędzy wspomnianym albumami, są w moich oczach niemal kompletną tajemnicą. Przyznaję się jedynie do znajomości może dwóch, może trzech kompozycji - wspólnie, zarówno z The Greatest Show On Earth (2013) i Disconnected (2016). Poznanych mimochodem, w międzyczasie za pośrednictwem platformy "jutiubem" zwanej. Niniejszym to, co poniżej skreślam, jest wyłącznie odczuciem skupionym na tym co tu i teraz, odnosząc się do emocji wprost zrodzonych z obfitych jak się okazało kontaktów z "dniem na plaży". Pogodzony z brakiem solidnego fundamentu dla wiarygodnej recenzji, uważam iż najnowszy long Norwegów, to świetna porcja całkiem zmyślnie nagranej nuty neoprogresywnej, która swoją właściwą świeżość zawdzięcza skorzystaniu z synthpopowej produkcji. Tym samym okazuje się zdecydowanie odróżniać od starszych aranżacyjnych pomysłów (a jednak trochę pamiętam, nieco kojarzę), które szły fachowo, ale jednak dość nużącym klasycznym tropem progresu na modłę floydowsko-marillionowską. Więcej będę wiedział, kiedy oczywiście wcześniejszą dyskografię Norwegów dla własnej ciekawości odgrzeję, ale ta elektroniczna poświata omawianego tutaj wydawnictwa, jest na tyle wyrazista, iż niesie ze sobą oczywisty wniosek, nawet dla słuchacza o ograniczonej w temacie orientacji. Mnie przynajmniej skręt gdzieś pomiędzy nowofalowe inspiracje, a anathemową atmosferę (popatrzcie nie tylko wizualnie na A fine Day to Exit i A Day at the Beach) bardzo pasuje, więc nie będę się nawet czepiał dość mdłego brzmienia wokalu Asle Tostrupa. Byłoby wierzę jeszcze lepiej dla krążka, gdyby tylko wokalista wykrzesał z siebie nieco więcej charyzmy werbalnej, bo tej instrumentalno-aranżacyjnej na nowym longu absolutnie nie brakuje. Kręcą mnie niewątpliwie użyte basowe figury, świetnie rozwijane i wyraziste tematy, rozbrzmiewające w ogólnie kapitalnym pulsu znakomitego otoczeniu. Dodatkowo liryzm całości urzeka (więc nie oszukujmy się), liczę że na poprzednich albumach podobnej atmosfery także doświadczę. Jeśli jednak nie doświadczę, to moja fascynacja Airbag zainicjowana została właśnie dzięki A Day at the Beach, a liczyć to mam zamiar na dalsze owocne jej rozwijanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj