piątek, 27 listopada 2020

Hillbilly Elegy / Elegia dla bidoków (2020) - Ron Howard

 

Doświadczony branżowym obyciem, zbyt rzadko jak na swój doskonały warsztat wychodzący ponad rzemieślniczą sztancę Ron Howard, skroił kolejny film z potencjałem na nagrody Akademii. Takie zapowiedzi zza oceanu, rozbiły się właśnie o pierwsze (w skali globu nic nieznaczące :)) wrażenia naszej w pełni zawodowej, lub aspirującej do zawodowstwa krytyki. Czytam przed seansem między innymi (mimo że rzadko to robię), iż coś w scenariuszu nie pykło, że nawet jeśli to nie całkowita porażka, to jednak film zrobiony „w starym złym hollywoodzkim stylu” i ogólnie sporo w zaledwie dwóch poznanych (lecz myślę reprezentatywnych dla klimatu przyjęcia komentarzach) uwag, w stronę roboty reżysera kierowanych. Zaraz po tej lekturze oglądam i faktycznie coś (gdyby się tylko złośliwie czepiać) może być na rzeczy, bo te przeskoki ustawiczne pomiędzy retrospekcjami są szarżującą dynamiką męczące, ale taka przyjęta forma i nie ma w niej opcji by się w pogubić, to niestety ładunek emocjonalny poszczególnych scen zostaje momentami zagubiony, tudzież rozmyty. Mimo to są też rewelacyjne fazy, w których Elegia kopie konkretnie i emocjonalnie potrafi szczególnie ekstremalnie potargać. Natomiast aktorsko (nie do wiary, krytycy czepiają się też charakteryzacji) iskrzy tak jak powinno i gdyby nie te małostkowe wady w obrębie organizacji opartej na prawdziwych wydarzeniach fabuły, to Howard mógłby mieć pewność, że też zawojuje inne kategorie i coś więcej oprócz walki o indywidualne nagrody dla Glenn Close (jest w tej roli tak stanowcza wychowawczo, jak ja jestem lub jak myślę że jestem :)), czy Amy Adams (jest tu w tej roli tak emocjonalnie rozpieprzona, jak mam nadzieję, że ja nigdy jednak nie będę :)) uzyska. To fakt z którym ja nie mam zamiaru prowadzić dyskusji, że ten duet dosłownie nokautuje z ekranu, a ich wspólne interakcje wstrząsając nieprawdopodobnie, mogą też otwierać człowiekowi szeroko oczy na własne słabości, bądź fakty z biografii. Ostra tutaj rodzinka, totalny żywioł, zaklęty krąg rodzinnej przemocy, z której pomimo gigantycznego wysiłku nie sposób się wyrwać. Trudno być ponad tym, gdy koszmary wspomnień powracają i w dzieciństwie konsekwentne nasiąkanie osobowości ciągłą nerwówką odbija się czkawką zaburzeń, a w lustrze, co by nie uczynić widać tylko tą nienawidzoną gębę bezradności i złości. Mimo że nie dostałem w stu procentach tego, czego się spodziewałem, to przyjąłem na klatę wystarczająco wiele, by z przekonaniem stwierdzić, że to obraz zasługujący na uznanie. Ten film oglądany z chłodnym dystansem wiele traci, nabiera zaś wtedy większego znaczenia, gdy osobiste zaangażowanie wzbudzi. Jestem przekonany, że nie zważając na wymienione powyżej niedoskonałości, akurat ze mną zostanie na długo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj