To ci dopiero niespodzianka! Toż to mimo niepodważalnego faktu, iż to zawsze były nie do zaorania stare sukinkoty, to jednak... hmmm.... cała seria dramatycznych wydarzeń (śmierć filaru w osobie Malcolma Younga, poważne problemy zdrowotne Briana Johnsona), plus niestety dość żałosne próby zastąpienia tego ostatniego przez (sorry jego fani) jebniętego obecnie Axla Rose'a oraz względnie słaby poprzedni studyjny wypiek, dawały nie tylko powody do obaw o dalsze losy legendy, ale one wręcz mnie już przekonały, że lepiej ikonie zejść już z barykady będąc "w miarę niepokonaną". Krzyżyk został postawiony, pogodziłem się z tematem - przepracowałem cios w postaci ostatecznego braku nowych numerów, które mogłyby brzmieć dosłownie jak wszystko co wcześniej nagrali, a co od lat z powodzeniem tak samo nagrywali - bo fani nic poza odświeżaniem tych samych rymów od nich nie wymagali. Wpierw środki uspakajające odstawiłem, potem leki zwalczające depresję do kosza trafiły, bym za chwile dowiedział się, wpierw że Boober (znacie Fraglesy?) może z powodzeniem dalej skrzeczeć i w chwilę później, iż pracują nad nowym albumem. Na cóż więc przechodziłem osobiste kryzysy? By czekać jeszcze kilka lat na ich koniec? Aby rozczarować się płytą o jakości podobnej do Rock or Bust? Stąd radość przemieszała się ze sceptyczną wstrzemięźliwością - pytania zagotowały się we łbie. Co będzie, co będzie? Co jest? Jest fantastycznie, rewelacyjnie, kapitalnie, super, mega i ekstra! Oczywiście tak samo, bliźniaczo itp. Jest po całości energetycznie, z werwą i ku*** optymistycznie. Jakby dziadki trzy razy większą dawkę wspomagaczy przed wejściem do studia dostali. Jakby przed umowę z Diabłem na wieczną młodość odnowili! Jest tak ejsidisowo jak tylko było możliwe. Ejsidisowo z mniejszym udziałem bluesa, za to z podwójnym stężeniem rock'n'rolla w ich charakterystycznym ejsidisirollu. Cóż więcej pisać ponad to ostatnie zdanie? Zdanie oddające całą pieprzoną prawdę o PWRϟUP. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz