Na Daldry’m nie można się zawieść, jest gwarantem
wielkiego kina i nawet jeśli Strasznie głośno, niesamowicie blisko nie od razu
uznałem za dzieło, to z perspektywy czasu i po ponownym seansie nabrał w moich
oczach cech kina wyjątkowego. Dwie tragedie, dwa dramaty jako fundament dla błyskotliwie skonstruowanej fabuły - ten
zza oceanu dla mojego pokolenia mimo że daleko stąd, ale przez pryzmat
przeżywania na żywo bardzo silnie odczuwalny i w tle ten sprzed wielu laty dla
ojczyzny konsekwencjami czarny, przodków moich bezpośrednio dotykający. Przeplatają
się w zamyśle Daldry’ego, lecz nie zazębiają w sposób oczywisty, stanowią bazę
i punkt odniesienia dla przeniesienia na widza poczucia niewyobrażalnej straty
nie tylko ojca w znaczeniu rodzica, czy opiekuna ale przyjaciela i przewodnika. Druzgocąca żałoba i radzenie sobie z traumą wyniszczającą młodego, wrażliwego człowieka.
Potworna tęsknota, której konsekwencje łagodzone wyobraźnią, pasją będącą
darem i terapią jednocześnie. Przygoda, śledztwo niezwykłe, poszukiwanie klucza do zrozumienia siebie i innych w zapętlonych losach przypadkowych osób.
Fantastyczny pomysł na poruszająca opowieść, oryginalny i co najważniejsze ogromnie wartościowy. Trudny
i poruszający obraz, ale mimo wszystko ciepły i optymistyczny film o tym
wszystkim co w życiu najważniejsze. Z ujmującą rolą młodziutkiego aktora i
towarzyszących mu pierwszoplanowych gwiazd - w doskonałej symbiozie,
przepięknej kompozycji wszystkich zalet głębokiego emocjonalnego kina.
P.S. A może przez wzgląd na tą wycieczkę po mieście, w
czapce, kurteczce i z plecakiem to taki ambitny ale jednak Kevin sam w Nowym
Yorku, lub może to Wszystko za życie Seana Penna, w sensie poszukiwania
własnej tożsamości poprzez styczności z przypadkowymi osobami, budowania
archiwum przeżyć, tylko ograniczona w przestrzeni do jednej aglomeracji? Czy tylko mnie dopadły takie dodatkowe skojarzenia? :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz