poniedziałek, 21 sierpnia 2017

Napalm Death - Time Waits For No Slave (2009)




Time Waits For No Slave to jak się teraz z perspektywy lat i dwóch późniejszych płyt zdaje ostatni album (a może to jednak Utilitarian) z serii zapoczątkowanej przez Enemy of the Music Business. Mam tutaj na myśli charakter, który odjeżdża zarówno od typowej grindowej młócki, gdzie dominuje punkowy wkurw i asceza środków, jak i zimnej, niemal industrialnej tonacji, czy też noisowych odjazdów na rzecz rozbudowanych kompozycji w duchu instrumentalnej progresji. Bo oto numery są złożone nie tylko z furii i mrocznej klaustrofobicznej atmosfery, totalnej agresji na przemian z ultra ciężkimi zwolnieniami miażdżącymi bezlitośnie. One znacznie częściej mieszczą się w przedziałach, gdzie średnie tempa wyznaczają środek ciężkości, a arsenał zasobów aranżacyjnych daje więcej możliwości kombinacyjnych, jak i pozwala utwory nazwać znacznie chwytliwszymi. Żeby była jasność, a żadnemu radykałowi nie dać powodu do "złośliwej" krytyki, pisząc iż album jest chwytliwy, nie mam na myśli typowego znaczenia tego frazesu - ja tylko postrzegam Time Waits For No Slave jako materiał bardziej przejrzysty w formie, a przez ten fakt przystępniejszy. Riffy jak zawsze złożone dostają więcej przestrzeni w duchu technicznego death metalu, pozbawione jednako zostają w ramach coś za coś rebelianckiej furii i swoistej anarchii. Niebagatelną, a nawet często kluczową rolę w uzyskaniu takiego efektu odgrywa produkcja kładąca nacisk na wyrazistość, czasem nawet nazbyt podkręconą sterylność dźwięku, uwydatniając zaciekle detale poszukiwań brzmieniowych i progresywny charakter wciąż przecież ekstremalnej gitarowej rzezi. Napalm Death z Time Waits For No Slave to pełna pasji i energii wciąż ekspansywna maszyna do cięcia ostrymi riffami. Tym razem jeszcze bardziej precyzyjna i ukierunkowana na nowoczesne eksperymenty brzmieniowe w mocno ograniczonej konwenansami estetyce. To cholernie mechaniczny album, w którym duch Napalm Death zostaje jednak zachowany, aczkolwiek pewnie dla wielu fanów tego pierwszego, najmocniej bezkompromisowego oblicza będzie on bardzo trudno dostrzegalny. Dla wszystkich tych, którzy zapewne w tym kierunku nie odnaleźli spełnienia, ekipa Shane'a Embury'ego nagrała dwa lata temu książkowo gwałtowny Apex Predator - Easy Meat. Znaczy, dla każdego coś mile napierdalającego. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj