Śmietanka aktorska przełomu lat osiemdziesiątych
i dziewięćdziesiątych spotyka się na planie filmu na podstawie powieści Johna Grishama,
którego reżyseria oddana w ręce doświadczonego speca od ambitnego kina
rozrywkowego. Nazwisko Sydney’a Pollacka w hollywoodzkiej branży uznane nie
tylko przez pryzmat reżyserski, a obrazy w rodzaju Trzech dni kondora, Czyż nie dobija się koni, Pożegnania z Afryką czy wreszcie swego czasu mega
popularnej Tootsie wpisane w kanon amerykańskiego kina na stałe. Firma, jako
próba stworzenia czegoś na kształt nostalgicznego thrillera także bardzo udana,
bo intryga z pierwowzoru ciekawie pokazana, atmosfera dobrej, bo nieco ambitnej
rozrywki wciągająca, aktorstwo na wysokim poziomie i zabieg z fortepianowymi, z
lekka jazzującymi impresjami towarzyszącymi fabule w każdym fragmencie gdzie
dialogi pauzują dodający całości płynności. W ogólności i w szczególe
wykorzystując frazeologię współcześnie panującej nam miłościwie, jedynie
oczywiście słusznej opcji politycznej, dobra powieść, w dobrych rękach, dobrą
ekranizację zapewnia i w tak zaproponowanej formule stanowi zatrzymany w czasie
dowód na popularną specyfikę realizacyjną z końca wieku XX-tego.
P.S. O czym Firma była, gdybyś człowieku urwany
z wysokiego iglaka został, bez rzecz jasna spojlerowania ci napiszę. :) O
starcie w dorosłość młodej wykształconej pary, w której męska część przede wszystkim
aspirująca do elity. O kupowaniu lojalności prezentami bardzo wartościowymi –
dom, samochód, pakiet socjalny. O korporacyjnym zniewoleniu i właaaaadzy - o
łgarstwie, machlojkach, gierkach, układach i kombinatorstwie ponad prawem. O
ideałach w starciu z rzeczywistością – o pieniądzach, które mieszają we łbach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz