Preston Tucker – pozytywny
wariat, optymistyczny świr, marzyciel, wizjoner dla którego nic nie było niemożliwe. Postać
z pewnością nietuzinkowa i taka też jest ta biografia – może naiwna, ale bardzo
sympatyczna i na swój chwilami tandetny sposób oryginalna. Niezobowiązująca
rozrywka, dynamiczna, energetyczna, ale powierzchowna, co akurat zaskakuje na
minus, kiedy człowiek uświadomi sobie, iż ta hollywoodzka bajeczka inspirowana
przecież prawdziwymi wydarzeniami jest robotą wielkiego Francisa Forda Coppoli.
To poniekąd bliźniacza jazda jak w Cotton Club, czyli z przymrużeniem oka, bez spiny, wesolutko,
kolorowo, ale i bez bardziej intrygujące treści. Świetnie warsztatowo ogarnięte połyskujące
show, którego największą siła prócz wysokich obrotów są aktorskie kreacje,
pośród których dominację rzecz jasna przejmuje Jeff Bridges, w szalonej pozie
człowieka na środkach pobudzających. To dobre kino, w którym pod tym rozrywkowym
charakterem pulsuje też poważna prawda o początkach korporacjonizmu, może nawet bardzo
dobre, jeśli potraktować je jako fajną, ale niezobowiązującą hollywoodzką
zabawę. Na niedzielny popołudniowy seans kina familijnego, do kawki i serniczka jak
znalazł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz