Małgośka Szumowska, po
której należałby się spodziewać kina ambitnego, konsekwentnego i przede
wszystkim pobudzającego do głębszych przemyśleń, tym razem nieco się w swych
poszukiwaniach tak efektywnej formy pogubiła. Nie jestem bynajmniej po seansie nastawiony do
obejrzanej produkcji skrajnie krytycznie, jednak mam silne przekonanie,
że za dużo grzybków gosposia do tego polskiego barszczyku wrzuciła, przez co
pewne tony smakowe mnie się akurat teraz niezbyt przyjemnie odbijają. Z jednej
strony w tym nie tak krzywym jak gadają zwierciadle, twarz polskiej prowincji bardzo autentycznie odbita,
określająca jednoznacznie stosunek reżyserki do całej tej zabawy w świętych od święta.
Znaczy przykładowo w niedzielę podczas nabożeństwa, ewentualnie we wszelkiej
obrzędowości, kiedy to rodzina przy stole się spotyka i z każdym kieliszkiem gorzałki
więcej, obnaża prostactwo totalne. Z drugiej twarz to skrajnie nietolerancyjna,
małostkowa i zakłamana. Zafiksowana na budowaniu fasady i ukrywaniu,
bezskutecznym i niechlujnym po prostu całego nie tylko dekalogu grzeszków. Z czym nie ma uzasadnionego powodu aby dyskutować, bo to prawda która właśnie tych, co odżegnują Szumowską od czci i
wiary przeraża. Ale broniąc jednego z naszych niewielu eksportowych nazwisk na europejskim rynku filmowym przed zajadłymi atakami sprowadzającymi się wyłącznie do
przekonania, że Polska duma i basta, nie czuję się tak do końca komfortowo w
tej antymisyjnej roli. Bowiem sama zawarta w Twarzy prowokacja, jaka by nie była czysta intencjonalnie, bezpośrednia
w formie i prawdziwa merytorycznie, skierowana w stronę rodzimej narodowej buźki,
która w lustrze widzi tylko ułamek rzeczywistości (Szumowska to też zabiegiem
rozmazania brzegów kadrów sugeruje) jest tylko wzniecaniem tumanów pyłu, bez
szans na jakąkolwiek przemianę właściwego oblicza. Sam bohater i jego tragedia
jest w tych okolicznościach tylko pretekstem do skonstruowania społecznej
diagnozy w skali jeden do jednego. I to jest mój zasadniczy zarzut w stosunku
do analizowanego obrazu, że będąc przecież skierowanym do widza o wysokim
intelektualnym potencjale i artystycznych wymaganiach (tak zakładam, mam
nadzieję, że nie w swej naiwności), który niestety wyłącznie zobaczy w filmowych kadrach, to co przecież
wie. Będąc dodatkowo poirytowanym, że ta morda utożsamiana jest poza granicami z ogólną
grupową polską mentalnością, nie oddającą przecież całej prawdy, która jest
zdecydowanie bardziej złożona. Przyzwyczajony, że w filmach Szumowskiej
niedopowiedzenia i artystyczny sznyt stanowił fundament wysokiej jakości kina,
w tym przypadku czułem się rozczarowany, nie tak brakiem, jak próbami
przeforsowania w bezpośrednim sąsiedztwie scen z artystycznymi pretensjami i
tych niczym z odbiornika marki Okił (Ferdek się kłania/Ibisz o matko!).
Rozumiem że był to zabieg celowy, prześmiewczy (śmieszno-straszny), ale ja jego
zasadności nie jestem w stanie przez pryzmat przesłania wytłumaczyć inaczej jak tylko poczuciem wyższości reżyserki, która zamiast dojrzałej troski sięga
po szyderkę, która nie odbiega daleko od poczucia humoru tych z których się naśmiewa.
Szukam teraz puenty i nasuwa się jedna, mam nadzieję trafnie film Małgorzaty
Szumowskiej określająca, że w sumie już nagradzana Twarz to chyba nic
szczególnego, ale i żadne też nieszczególne nic.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz