Clutch powyżej pewnego, oczywiście wysokiego poziomu nie schodzi i kiedy nawet Strange Cousins From the West z perspektywy ubiegłorocznego, mocarnego albumu nieco bardziej blado wypada to i tak zdrowo buczy i huczy w głośnikach. Gdzie powód takiej niezawodnej formy, ja się pytam :) i natychmiast sobie odpowiedź podaje! Myślę, że w dwóch jasnych punktach on zawarty – rubasznym wokalu Neila Fallona oraz świetnym wyczuciu blues-rockowej formuły. Te dwie fundamentalne cechy twórczości gości będących klasycznym przykładem alter ego dla zmanierowanej muzycznej sceny wszelkiego rodzaju sortu, niosą ze sobą uniwersalną prawdę o wartości muzycznej pasji. Znaczy, że jak się ma talent to nie potrzeba pajacowania, pudrowania gęby, spektakularnych kiczowatych tricków i przypinania naciąganej kontrowersyjnej ideologii. Na pierwszym i jedynym froncie liczy się sama muzyka, spisana i odegrana z pasją w sposób naturalny, niewymuszony. Ona na lata szacunek wśród fanów zdobywa bez względu na przejściowe mody czy trendziarskie chwilówki. Tym szlakiem Clutch podąża, a estyma jaką otoczony nie do uzyskania przez te wszystkie błyszczące tandetą produkty menadżerskiej chciwości. Dzięki takiej postawie, jakość ich albumów uniezależniona od całej tej marginalnej merytorycznie, a tak istotnej promocyjnie w dzisiejszej medialnej rzeczywistości gry pozorów. Egzystują sobie gdzieś na uboczu z armią wiernych i co kilka lat obdarowują ich łaską nowego albumu, czy trasy koncertowej. Tak oto w 2009 po dwóch latach przerwy, poleceni kuzyni z zachodu na chatę moją za pośrednictwem ekipy z Maryland się wbili i pełną chwytliwego blues-rockowego groovu dźwiękową materią za gościnę podziękowali. Niejednego browara w ich towarzystwie od tamtej pory zdarzyło mi się wysączyć, sporo kilometrów w podróży spędzić, a nadal obecność ich systematycznie pożądana. Taki już tego krążka urok, że nudy pomimo prostoty jaką obdarzony zupełnie podczas odsłuchu nie doświadczam. Nieskomplikowana jego natura w żadnym stopniu z tępą nijakością związana, ona wyłącznie z podstawową wartością w szczerych intencjach zawartych utożsamiana. Naprawdę fajnie mieć takiego bezinteresownego kumpla!
piątek, 31 stycznia 2014
Clutch - Strange Cousins From The West (2009)
Clutch powyżej pewnego, oczywiście wysokiego poziomu nie schodzi i kiedy nawet Strange Cousins From the West z perspektywy ubiegłorocznego, mocarnego albumu nieco bardziej blado wypada to i tak zdrowo buczy i huczy w głośnikach. Gdzie powód takiej niezawodnej formy, ja się pytam :) i natychmiast sobie odpowiedź podaje! Myślę, że w dwóch jasnych punktach on zawarty – rubasznym wokalu Neila Fallona oraz świetnym wyczuciu blues-rockowej formuły. Te dwie fundamentalne cechy twórczości gości będących klasycznym przykładem alter ego dla zmanierowanej muzycznej sceny wszelkiego rodzaju sortu, niosą ze sobą uniwersalną prawdę o wartości muzycznej pasji. Znaczy, że jak się ma talent to nie potrzeba pajacowania, pudrowania gęby, spektakularnych kiczowatych tricków i przypinania naciąganej kontrowersyjnej ideologii. Na pierwszym i jedynym froncie liczy się sama muzyka, spisana i odegrana z pasją w sposób naturalny, niewymuszony. Ona na lata szacunek wśród fanów zdobywa bez względu na przejściowe mody czy trendziarskie chwilówki. Tym szlakiem Clutch podąża, a estyma jaką otoczony nie do uzyskania przez te wszystkie błyszczące tandetą produkty menadżerskiej chciwości. Dzięki takiej postawie, jakość ich albumów uniezależniona od całej tej marginalnej merytorycznie, a tak istotnej promocyjnie w dzisiejszej medialnej rzeczywistości gry pozorów. Egzystują sobie gdzieś na uboczu z armią wiernych i co kilka lat obdarowują ich łaską nowego albumu, czy trasy koncertowej. Tak oto w 2009 po dwóch latach przerwy, poleceni kuzyni z zachodu na chatę moją za pośrednictwem ekipy z Maryland się wbili i pełną chwytliwego blues-rockowego groovu dźwiękową materią za gościnę podziękowali. Niejednego browara w ich towarzystwie od tamtej pory zdarzyło mi się wysączyć, sporo kilometrów w podróży spędzić, a nadal obecność ich systematycznie pożądana. Taki już tego krążka urok, że nudy pomimo prostoty jaką obdarzony zupełnie podczas odsłuchu nie doświadczam. Nieskomplikowana jego natura w żadnym stopniu z tępą nijakością związana, ona wyłącznie z podstawową wartością w szczerych intencjach zawartych utożsamiana. Naprawdę fajnie mieć takiego bezinteresownego kumpla!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz