Przez lata w świadomości mojej
The Real Thing funkcjonował gdzieś na marginesie twórczości Faith No More – tej
zamykającej się w kapitalnej triadzie Angel Dust/King for a Day – Fool for a Lifetime/Album
of the Year. Powodem takiego stanu rzeczy jedynie brzmienie, zdecydowanie
odstające od tego, co uzyskane na wyżej wymienionych albumach. Takie ono
płaskie, bez konkretnego uderzenia, a co za tym idzie bez mocy. Jednakowoż jak
długo można ignorować ;) krążek, który od początku do końca wypełniony
kompozycyjnymi majstersztykami. Trudno tu znaleźć słaby punkt, bo takiego wśród
kawałków zwyczajnie nie ma! Nie będę, więc wymieniał tych kapitalnych numerów, gdyż
cały program płyty na tej liście by się znalazł. Pozwolę sobie jedynie wśród
tych doskonałości na trzy typy moje najdroższe zwrócić uwagę. Otwierający
płytę, dynamiczny z klawiszowym ornamentem From Out of Nowhere, wyłaniający się
z subtelnego plumkania, a przeobrażający się w pełne napięcia monstrum Zombie
Eaters i cesarz tego imperium w postaci tytułowego, wybitnego wręcz The Real
Thing. Czekając zatem bezskutecznie na wersje zremasterowaną (to już ćwierć
wieku w obiegu tego krążka),
korzystając z nadarzającej się okazji ruch niecodzienny wykonałem. Nowoczesną
technikę, aczkolwiek tą dla amatorskiego użytku wykorzystałem, by na własną
rękę podbić te wartości, których mi wyraźnie brakowało. Dodałem zatem
najprościej mówiąc basu i obraz krążka radykalnie zmieniłem. Nie jest to może
jakaś ewidentna poprawa jakości samej w sobie, bo o tym w przypadku tak
amatorskiego manewru mowy być nie mogło. Chodziło jedynie o dodanie do
wyśmienitej płaszczyzny kompozycyjnej i wykonawczej, siły i mocy – konkretnego
doładowania. Teraz dopiero perfekcyjnie z tej perspektywy widać jak stopniowo
Faith No More ewoluowało, poczynając od The Real Thing, tworząc w muzyce
rockowej, jawnie nową jakość, pozostawiając wszelkich konkurentów z końca lat
osiemdziesiątych daleko w tyle. Fuzje różnorodnych wpływów z gracją
zaaplikowali do własnego oryginalnego stylu, fantastycznie ją rozwijając na
kolejnych wybornych dziełach. Wyobraźnie bezgraniczną wtłoczyli do tworzonych
dźwięków, ogromną ilość świeżego powietrza oraz eklektycznej przestrzeni ze
smakiem i rozwagą wypełnianej niejednorodnej maści nietuzinkowymi
rozwiązaniami. I atut o kulcie, jakim ten materiał przez fanów
otaczany przesądzający, jakim nowy ówcześnie w grupie nabytek w osobie Mike’a
Pattona. Smarkacza wtedy jeszcze, eksplodującego energią, otwartego na
eksperymenty jak i posiadającego ogromne możliwości modulacji własnego głosu.
Ta fenomenalna interpretacyjna umiejętność porywa bezgranicznie, na zmianę porażając potęgą dynamiki i
głęboką aksamitną barwą przynoszącą niemal ukojenie. Hula zatem w tej nowej
oprawie brzmieniowej The Real Thing w moim stereo, jednak nadal z niecierpliwością
wyczekuje na ruchy ze strony zespołu czy wydawcy by odświeżyli tą warstwę tego
dzieła. Świeży mastering z pewnością profesjonalnie oddałby w pełnej krasie moc,
jaka w nim zaklęta. Byłaby to dla mnie z pewnością informacja radująca mą
duszę!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz