Dotarła do mnie ostatnio, za
pośrednictwem sieci wszystkowiedzącej wiadomość, że na kwiecień tego roku Zakk
z sobie wrodzonym entuzjazmem nowy, mrocznie zatytułowany album zapowiada. Z
nadzieją zatem patrząc na zatarcie nie do końca pozytywnego wrażenia, jakie po
sobie w moim odczuciu Order of the Black pozostawił, oddałem się korzystaniu z
uroków jakości kapitalnej jaka na wcześniejszych jego albumach zawarta. Ta
świetna passa jaką BLS miało, na Shot to Hell zakończona. Może i strzał ten
odrobinę zbytnio balladami wytłumiony, jednako te bardziej energetyczne numery
sporym hukiem, jakim powietrze rozpruwały, równowagi finalnie całości przysporzyły. Co tu dużo filozofować – to nadal jest konkretna dawka motorycznej
rockowej jazdy, może z większą ilością finezyjnego groove’u, jednako bez
zbędnych udziwnień z charakterystycznym przebojowym szlifem na fundamencie
gitarowej maestrii mistrza ceremonii zbudowanym. I być może taki nazbyt
chwytliwy sznyt odrobinę na ówczesne recenzenckie kręcenie nosem wpłynął - z
drugiej strony przecież głuchy chyba ten, co na The Blessed Hellride tej
tendencji do porzucania surowej maniery już nie dostrzegł. Ona tam zainicjowana, z
precyzją rozwijana była na kolejnych albumach, aż po krążek z tymi szczególnymi
zakonnicami na okładeczce. Może właśnie przez wzgląd na to, że po piekiełku ta
ścieżka porzucona została, by na powrót do surowości powrócić, ostatnia
studyjna produkcja ekipy Zakka mnie nie przekonała. Zmienił brodacz
priorytety, z rytmu się wybijając, mam jednako nadzieje, że już przy okazji
Catacombs of the Black Vatican do swojego naturalnego rytmu skutecznie powróci.
Co będzie, to będzie – kichy nie przewiduje, bo jak dotąd nigdy poniżej
pewnego, zawsze względnie wysokiego poziomu nie zszedł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz