Będzie labilnie, nieco może pokracznie i przez pryzmat logiki niezgrabnie, bo mi trochę we łbie ten film namieszał - mam nadzieje, że tylko na chwilę. Dobra zatem do rzeczy! Nie lubię tego rodzaju estetyki kinowej, przynajmniej od jakiegoś już czasu bo zwyczajnie w moce takie staram się nie wierzyć (pewnie teraz po tej nierozważnej deklaracji dupą kiedyś konkretnie zatrzęsę), a i kino w tej konwencji sztampą zajeżdża wyjątkową. Karmią się zatem producenci tego rodzaju tandety dawno przerobionymi szablonami opierając wyłącznie na dzisiejszych technicznych możliwościach speców od efektów specjalnych. Zrobić dobry horror łatwo pewno nie jest - straszyć tak by politowania uśmiechu nie wywołać. I to z pewnościa typowi od Piły się w tym przypadku udało. Przepis prosty, właśnie ten szablonowy wykorzystał, klasycznie spojrzał na formę, lata 70-te które same w sobie przez swą specyficzną aurę idealnie do takiej konwencji pasują, przywołał. Stonowane barwy, budzący groze dom, muzykę wyrywającą z fotela, autentycznie stawiającą owłosienie na baczność i permanentne napięcie kapitalnie do wzbudzenia zakładanego efektu wykorzystał. Ale jest tu też coś więcej! Warrenowie, przez co czołówka wzbogacona o obowiązkowe "film oparty na faktach" i co najistotniejsze pomimo mojego trochę na siłe teraz wzbudzanego sceptycyzmu, bo staram się wiarę w demony na równi z tą w bożków stawiać, efektowna moc finalna. Przez cały seans kluche w gardle notowałem, a serducho raczej w tempie spokojnym mi nie pracowało. I kiedy już wyprawę przez pokój i korytarz za misje niebezpieczną z obowiązkowym pełnym oświetleniem wokół spostrzegać zacząłem, pięknym w swej banalności happy endem James Wan udowodnił, że to hollywood było - i wtedy na koniec te fotki pokazał!
P.S. Taka to huśtaweczka, ale w swej niszy za lat kilka jako klasyk będzie rozpatrywana. Demony już o to zadbają!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz