Trzech krzyży się tu doliczyłem ;) co myślę jasno
trzech typów co ten projekt tworzy symbolizuje. Trzy osobowości z których
jedynie od jakiegoś czasu nadpłodny twórczo Chino Moreno wśród moich faworytów
intensywnie funkcjonuje. Nie usiedział gość na tyłku i w chwilę po Koi No Yokan
i debiucie Palms z Crosses się pojawił. Zebrał z kumplami, przefiltrował
materiał z dwóch epek, dodał kilka świeżych ciosów i z długograjem ochoczo
rynek już podbija. I dla mnie ten ruch szczególnie satysfakcjonujący, bo numery
wbite w króciutkie albumy tak mnie wkręciły, że long z nimi przywitałem
euforycznie. A teraz sedno, czyli dlaczego te pioseneczki tak mną owładnęły,
szczególnie, że ramy stylistycznie w jakich osadzone nigdy wcześniej mnie
bliżej w objęciach swych nie zatopiły. Niewielki udział gitarowej masy w
klasycznym ujęciu tutaj słyszalny, wszystko niemal na elektronicznej podstawie
osadzone, z loopami, samplami i innymi tak obcymi mi muzycznymi terminami i
manewrami. Można by rzec słodziutkie pitolenie, jakie szanującemu się
wielbicielowi parady riffów nie przystoi – a ja przyznaje się otwarcie, że
uwielbiam te piosenki i zero poczucia niepewności czy zażenowania na moim
obliczu. :) Wyśpiewuje niezgrabnie z Chino piękne frazy, daje się porwać
nostalgicznemu, rozmarzonemu obliczu tych dźwięków. Czuje autentycznie radość,
a przede wszystkim pełne odprężenie podczas interakcji z muzyką Crosses i to
wydaje się kośćcem mojej fascynacji, gdyż już dawno, może za wyjątkiem
kompozycji Anathemy takiego głębokiego chilloutu nie odczuwałem. Słucham,
odpływam i wkręcam się w niuanse, jestem jednocześnie całkowicie zrelaksowany i
skupiony na istocie zawartej w tych nutach, analizuje, detale wychwytuje i
kapitalnie w tym działaniu się odnaleźć potrafię. Jednocześnie mam nadzieje, że
ta fascynacja chwilowym oczarowaniem się nie okaże, szkoda by było, bo nową
sferę w swej duchowej wrażliwości dzięki Crosses odkryłem. Szczerze za to
dziękuję Panom Artystom!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz