Sierpień w hrabstwie Osage wrażenie zrobił spore, zatem
oczywistością stało się oszacowanie wartości poprzedniej produkcji Johna
Wellsa, która przeszła jak dotąd dla mnie niezauważalnie. Już teraz jednak
wiem, że żadna to strata była, bo niczego szczególnego prócz rzemieślniczej
roboty i treści drażniącej mnie biedaka :) tutaj nie wychwyciłem. To
profesjonalna, aczkolwiek bez charyzmy reżyserska robota, do której poziomu
większość obsady jakoś tak bezkonfliktowo się dopasowała. I tyle od strony
warsztatowej by było, bo znaczących fajerwerków nie doświadczyłem i ogólnie
czasu szkoda na opisywanie sztampy. W tym przypadku więcej jedynie z
perspektywy zwykłego obywatela wschodnioeuropejskiego kraju, dla przeciętnego
Amerykanina pewnie nadal w obrębie mocarnej Rosji się znajdującego. ;)
Mianowicie nie potrafiłem jako wrażliwy człowiek śledzić „dramatycznych” losów
bohaterów, którzy muszą rezygnować z luksusowych zabawek i przyjemności.
Pozbawianych Porsche w niemal pogrzebowej atmosferze, tnących wydatki na pole
golfowe i wyjścia do ekskluzywnych restauracji. To było za wiele dla
empatycznej mojej natury, która ludzkie tragedie tak głęboko przeżywać potrafi.
To tak przykre i wyraźnie niesprawiedliwe, że takim próbom uczciwie pracujący
przedstawiciele elit są poddawani, oni w żadnym wypadku na tak surowe
traktowanie przez bezlitosną ekonomię nie zasłużyli! ;) Dosyć sarkazmu, czas na
bezpośrednią refleksje. Są pieniądze to na bogato się kręci, wysycha źródełko
to trzeba naturalnie z luksusów zrezygnować. To trudne kiedy do niego jest się
przyzwyczajonym, znaczy nim zepsutym. :( To takie upadlające kiedy trzeba
zacząć naprawdę zapieprzać, zamiast wyzyskiwać frajerów!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz