Na
zadzie Max Cavalera usiedzieć nie jest w stanie, czego dowodem debiut super
grupy, dream teamu czy jakkolwiek określić Killer Be Killed. Kto inspiratorem takiej kolaboracji w poprzednim
zdaniu już odpowiedzi udzielić zechciałem ;) - nie jest to aksjomat, a
wyłącznie intuicja piszącego. :) Nie czytałem wywiadów z członkami formacji,
wiele o samym projekcie nie wiem, bo i niedawno do świadomości mojej dotarło,
że coś w takiej konfiguracji personalnej jest szykowane - stąd że szefem tych
szefów jest Max zakładam ze względu na lat kilka temu przebąkiwane plany, coby
z Gregiem Puciato jaki projekcik skręcił. Zaprosił zatem też do współpracy
Troy'a Sandersa i Dave'a Elitcha, co na papierze
szansę o wysokim współczynniku prawdopodobieństwa sukcesu dawało i tym razem
wprost proporcjonalnie na rzeczywistość się przełożyło. Bo oto od pierwszych
dźwięków soczysty modern thrash jest serwowany, z solidną dawką polotu, pod
ścianą łomotu i zgrzytu zakamuflowanym przebojowym szlifem oraz brzmieniem
potężnym o nieco rozmytej barwie. Taki oparty na charakterystycznej manierze
kompozycyjnej Maxa z trzonem firmowych motorycznych riffów, ale co istotne
muśnięty niekonwencjonalnymi jednocześnie rozwiązaniami, czego szczególnie
brakowało na ostatnich albumach Soulfly i Cavalera Conspiracy. Ani Savages ani
Blunt Force Trauma nie miały tego intrygującego połysku jakim K.B.K. lśni,
do słuchacza niezwykle intensywnie przemawia i zniewala już po pierwszym
kontakcie. Nie nudzi, ziewania nie wywołuje gdyż jest tu zarówno chwytliwy melodyczny
lep jak i podskórnie tętniąca niebanalna kombinatoryka. Ona w warstwie
instrumentalnej swoje piętno odcisnęła, jak i przede wszystkim za sprawą
nietuzinkowych popisów z gardeł Puciato i Sandersa dochodzących na wokalną
strukturę wpłynęła. Jestem ja pod ogromnym wrażeniem obłędnych wrzasków i
głębokich harmonii głosu Grega jak i tak typowych dla
Troy’a Sandersa odjechanych zaśpiewów, którymi w równym stopniu zachwyca w
macierzystej formacji jak i w numerach Killera. To właśnie w tym bogactwie
wokalnym upatruje powodu mojego szczególnego zachwytu – ono być może kluczem do
zrozumienia skąd w tej muzyce tyle wyobraźni i polotu. Słucham i na nowo taką estetyką
jestem pochłonięty, a to wyczyn zaiście spory gdyż od czasu pewnego thrashowy
łomot nie budził już we mnie większych emocji. Klasyczne ekipy swoje ogonki
połykać zaczęły, a ta jednowymiarowa estetyka łupanki nieco infantylna się
zdawała. Mam takie wrażenie, że skrajne bieguny w szerokim thrashowym gatunku mnie jedynie już dziś
interesują, znaczy albo surowe grzanie na granicy coreowego chaosu czy
deathowej brutalności lub właśnie przebojowe nowocześnie zaaranżowane urozmaicanie faktur. Środek gdzie do heavy tradycji się nawiązuje zupełnie do mnie
nie przemawia, stąd brak sympatii do ostatnich krążków Testament czy
Overkill. Taki już ze mnie bez szacunku dla legend trendziarski motherfucker!
;)
P.S.
Tak po prawdzie nie dziwi mnie taka wysoka jakość debiutanckiego krążka Killer
Be Killed, gdyż kompozycja, co kilka lat wcześniej na albumie Soulfly zagościła,
a wynikiem dialogu wokalnego z Puciato była, zacnie się prezentowała. Rise of the Fallen zdecydowanie na Omenie brylowała i tylko żal, że schematyczne, toporne klisze i
szablony jej towarzyszyły. :(
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz