Rozbuchały
nam się maszyny ostatnio okrutnie, znaczy z miarowego rzężenia, dołem i tonażem
miażdżącego w stronę progresywnych kolosów poszły. Bo faktem niezaprzeczalnym, że
The Blackening jeszcze o krok dalej w stosunku do Through the Ashes of Empires zawędrował. Do struktur wtłoczyła ekipa Robba Flynna sporo melodyjek, takich co część
zwolenników grupy za zbytnio mdłe czy landrynkowe uzna. Refreny stały się
dodatkowo maksymalnie chwytliwe i wespół z soczystymi solówkami – przebieraniem
zwinnie i efektownie po gryfie zdominowały charakter albumu. Szczęśliwie nie
zabrakło skutecznie budowanego napięcia, co nadal intrygujący szlif do
kompozycji wtłacza, a brzmienie o pełnej i soczystej barwie idealnie w takiej
konwencji się sprawdziło. Innymi słowy to kawał pomysłowej, może nie
rewolucyjnej, ale z pewnością cholernie profesjonalnej roboty. Numery z pompą
zaaranżowane dają sporo radości z odsłuchu, a ich struktura w żadnym stopniu prostacka.
Gdzieś pośród tej lawiny przebojowej nuty sporo też klasycznych, masywnych zwolnień, które jako balast równowagę zachowują pomiędzy odlotem w
rejony heavy-progresywne, a twardym sprzed lat firmowym mieleniem. Jak się chce
to i takie rzeczy się zauważy ;) a może to tylko nostalgiczna potrzeba, żeby to
wyczuć we współczesnych kompozycjach Machine Head? :) Nieważne! Istotne tylko
to, że w miejscu nie stoją, z marazmu za sprawą popiołów wyrwać się zdołali
i cieszą na The Blackening świetną formą. Pytanie tylko, kiedy znów dotrą do
ściany?
P.S. Ta plastycznie surowa oprawa krążka - dla mnie bombowa!
P.S. Ta plastycznie surowa oprawa krążka - dla mnie bombowa!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz