wtorek, 13 maja 2014

Revolutionary Road / Droga do szczęścia (2008) - Sam Mendes




Historia małżeńska, taka poniekąd standardowa nie w sensie szablonu fabularnego, jaki wykorzystuje, a ciągu zdarzeń co bez wątpienia wielokrotnie w relacjach ludzkich powielany. Para się poznaje, zauroczenie, czasem nawet głębokie uczucie, a potem codzienność, co iskrę gasi i w miejsce żaru lodowaty chłód wtłacza. Wiem, że to spłycenie wątku jednak schemat ten osią obrazu Sama Mendesa, a detale licznie uchwycone kluczem do zbudowania sieci pytań, refleksji i wątpliwości. Dzięki pełnym autentycznych emocji scenom, dialogom gwałtownym i wybitnym kreacjom tandemu Winslet/DiCaprio napięcie narastające zenitu sięga, eksploduje lawinowo wręcz o dreszcze przyprawiając. Ona zimna, on krewki, wybuchowy – on miglanc, wymuskany niespełniony karierowicz, ona sfrustrowana ambitna kobieta, taka co czerpać satysfakcji z roli pani domu nie potrafi. Tu istotną rolę klimat miejsca pełni, amerykański sen o domku na przedmieściach, cichym żywocie pośród szablonowo przykładnego sąsiedztwa niby od kalki wzajemnie odbitego. Wszyscy zuniformizowani, tak samo szczęśliwi, radość czerpiący z błahostek, sprawnie frustracje skrywający pod kiczowatym anturażem. Ofiary mentalności stadnej, reklamówkowej propagandy niewolnicy, bez odwagi, bez charakteru, odtwórcy infantylnej obowiązującej powszechnie linii. Wymagania, oczekiwania i ustawiczna gra z pozorami na czele, filtrowanie zachowań, przecedzanie przez sito tego, co na zewnątrz może się przedostać.  To tło, a esencją dramatycznych zdarzeń schemat codzienności, który niełatwy do przełamania cieniem na psychiczną kondycje i relacje się kładzie – prawdę mówiąc trudno jednoznacznie określić ten związek przyczynowo-skutkowy. Faktem jednak, że narastająca frustracja głównym powodem wkroczenia na ścieżkę do dramatu zmierzającą. A jej finał? Milknę i tym, co jeszcze nie widzieli szczerze polecam, bo to co Sam Mendes wyreżyserował, a znakomitości aktorskie wykreowały to prawdziwy majstersztyk. Znakomity przykład kina ambitnego, wielopłaszczyznowego, dojrzale spostrzegającego rzeczywistość i niezwykle sugestywnie ją prezentującego. W moim postrzeganiu dzieło wybitne i uniwersalne! Drodzy Państwo Wheeler nie jesteście oczywiście wyjątkowi, a wasze próby ratowania związku w żadnym stopniu skazane na sukces – one takie żałosne, kiedy się ze sobą wciąż rozmijacie. Ktoś się nie zgadza? Rozumiem, tylko rozbitków z problemami emocjonalnymi stać na taką szczerość i trzeźwe spojrzenie - to takie symptomatyczne, prawda Johnie Givings? ;) :) 

P.S. Na marginesie nieco taka uwaga, spostrzeżenie bystre, że o lata świetlne kreacje Winslet i DiCaprio odległe od tych drewnianych przesadnie egzaltowanych z Titanica. :) Wiem, że zupełnie inne to produkcje, inne założenie, pewnie różni adresaci i oczywiście twórcy za kamerami - jakby zestawiać bawiącego się gadżeciarskim iPhonem gówniarza z dojrzałym artystą, co nowoczesny sprzęt dla realizacji swych pomysłów zakupił. :) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj