Historia
małżeńska, taka poniekąd standardowa nie w sensie szablonu fabularnego, jaki
wykorzystuje, a ciągu zdarzeń co bez wątpienia wielokrotnie w relacjach
ludzkich powielany. Para się poznaje, zauroczenie, czasem nawet głębokie
uczucie, a potem codzienność, co iskrę gasi i w miejsce żaru lodowaty chłód
wtłacza. Wiem, że to spłycenie wątku jednak schemat ten osią obrazu Sama Mendesa, a detale licznie uchwycone kluczem do zbudowania sieci pytań,
refleksji i wątpliwości. Dzięki pełnym autentycznych emocji scenom, dialogom
gwałtownym i wybitnym kreacjom tandemu Winslet/DiCaprio napięcie narastające zenitu
sięga, eksploduje lawinowo wręcz o dreszcze przyprawiając. Ona zimna, on
krewki, wybuchowy – on miglanc, wymuskany niespełniony karierowicz, ona
sfrustrowana ambitna kobieta, taka co czerpać satysfakcji z roli pani domu nie
potrafi. Tu istotną rolę klimat miejsca pełni, amerykański sen o domku na
przedmieściach, cichym żywocie pośród szablonowo przykładnego sąsiedztwa niby
od kalki wzajemnie odbitego. Wszyscy zuniformizowani, tak samo szczęśliwi,
radość czerpiący z błahostek, sprawnie frustracje skrywający pod kiczowatym
anturażem. Ofiary mentalności stadnej, reklamówkowej propagandy niewolnicy, bez
odwagi, bez charakteru, odtwórcy infantylnej obowiązującej powszechnie linii.
Wymagania, oczekiwania i ustawiczna gra z pozorami na czele, filtrowanie
zachowań, przecedzanie przez sito tego, co na zewnątrz może się
przedostać. To tło, a esencją
dramatycznych zdarzeń schemat codzienności, który niełatwy do przełamania cieniem
na psychiczną kondycje i relacje się kładzie – prawdę mówiąc trudno
jednoznacznie określić ten związek przyczynowo-skutkowy. Faktem jednak, że
narastająca frustracja głównym powodem wkroczenia na ścieżkę do dramatu
zmierzającą. A jej finał? Milknę i tym, co jeszcze nie widzieli szczerze
polecam, bo to co Sam Mendes wyreżyserował, a znakomitości aktorskie wykreowały
to prawdziwy majstersztyk. Znakomity przykład kina ambitnego,
wielopłaszczyznowego, dojrzale spostrzegającego rzeczywistość i niezwykle sugestywnie
ją prezentującego. W moim postrzeganiu dzieło wybitne i uniwersalne! Drodzy
Państwo Wheeler nie jesteście oczywiście wyjątkowi, a wasze próby ratowania
związku w żadnym stopniu skazane na sukces – one
takie żałosne, kiedy się ze sobą wciąż
rozmijacie. Ktoś się nie zgadza? Rozumiem, tylko rozbitków z problemami
emocjonalnymi stać na taką szczerość i trzeźwe spojrzenie - to takie
symptomatyczne, prawda Johnie Givings? ;) :)
P.S.
Na marginesie nieco taka uwaga, spostrzeżenie bystre, że o lata świetlne kreacje Winslet i DiCaprio odległe od tych drewnianych przesadnie egzaltowanych z
Titanica. :) Wiem, że zupełnie inne to produkcje, inne założenie, pewnie różni
adresaci i oczywiście twórcy za kamerami - jakby zestawiać bawiącego się gadżeciarskim iPhonem gówniarza z dojrzałym artystą, co nowoczesny sprzęt dla realizacji
swych pomysłów zakupił. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz