Nie
znam się na włoskiej klasyce kina, a Wielkie piękno w oczach krytyki jawnie do
jej największych pereł nawiązuje, stąd nie będę się silił na zwinne porównania
ubrane w wykalkulowane na efekt zdania. Dla mnie to obraz z kategorii tych, co
banalnie ujmując, materią przeintelektualizowaną w odbiorze się okazały. Może
ja go nie rozumiem, ale jako kompozycje wizji, fonii i intencyjnej treści z
pewnością doceniam. Nie jestem jednak w stanie poczuć pełnej satysfakcji, o
zachwycie tym bardziej nie ma mowy. To specyficzne doświadczenie niczym
degustacja wykwintnego trunku. Wiem, że ma w sobie Wielkie piękno ten
pierwiastek elitarny, ale nie potrafię siebie oszukać, że on w moim guście,
celnie w preferencje moje trafiający. Zwyczajnie nie jestem przygotowany
merytorycznie i emocjonalnie na taki rarytas. Staram się go oswoić, zrozumieć w
artystycznych detalach i intelektualnej ogólności. Próbuje odrzucić
przekonanie, że to taka wyłącznie sztuka dla sztuki z kapitalnym obrazem i
napuszoną zbytnio treścią - nadęty balonik pozorami kultury bardzo wysokiej
nasycony. Przekonać siebie, że Sorrentino spełnił pokładane w nim nadzieje.
Niestety na dzień dzisiejszy działania te spełzły na niczym, nie jestem w
stanie uwierzyć w promowaną sentencje – Wielkie piękno, wielkim dziełem jest.
P.S.
Tak wiem dla większości fanów Wielkiego piękna będę tępym prostakiem, zadam jednak pytanie
jak wielu z tych lanserskich mądrali (bez urazy) trafi z interpretacją? To
problem w tym obrazie, że niewielu sedno dostrzeże. Myślę, że dobry reżyser,
tak bez megalomanii powinien przekazać swoją wizję. Łatwo się ukrywać za
wielorakimi ścieżkami odczytywania treści.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz