AIDS z angielskiego, Acquired Immune Deficiency
Syndrome - zespół nabytego niedoboru odporności, końcowe stadium zakażenia
wirusem HIV. Coś dziś cicho się zrobiło w tym temacie, jakby problem został
opanowany lub zanikł całkowicie. A jeszcze czas jakiś temu, temat to był co
burzę wokół siebie wywoływał, zarówno w wielu krajach globu jak i na naszym
rodzimym podwórku, że przypomnę tylko głośne protesty przeciwko inicjatywom
Marka Kotańskiego, który w owym czasie jako nieliczny podał pomocną dłoń
zakażonym. Współcześnie inne ważkie problemy zaprzątają ćwierć umysły tych co
tak ochoczo protestują z krzyżami czy innymi atrybutami władzy niebieskiej.
Rozumiecie? ;) Ta współczesna cywilizacja śmierci tak w otchłań nas prowadzi,
zabierając nam resztki ludzkiej godności, że przy nich inkwizycja czy inne
energiczne ruchy instrumentalnie religię traktujące to takie
popierdółki. :( Wszystko dla mojego dobra i dobra twojego! A i oczywiście
twojego i nawet twojego zboczeńcu, lewaku, ateisto, satanisto itd. itp.
Przecież tych co trzeba nawracać, znaczy hołoty co zamiast przykładnie
hipokryzję metodą czynić skłania się ku racjonalnym ideom mrowie. Oni
zagrożeniem, oni zepsucie i zgorszenie sieją, a samozwańczy rycerze pana
oczywiście biernie temu przyglądać się nie mogą. Miłosierdzie im kierunek
wskazuje, praktyczny wymiar w ich działaniach przyjmując. Biorą zatem w swe
ręce sprawy i gorącym żelazem zarazę próbują wypalić, infekcję jaką myśl
człowieka wolnego od zabobonów, tego co naukę prawdziwym źródłem czyni,
usuwają. Nic to nowego jak historia uczy, to działania co wyłącznie do
bezsensownej nienawiści prowadzą poklask półgłówków zdobywając, podziałów są
powodem i agresji w tfu! szczytnym celu! To wszystko powyżej sarkazmem w
większości przeżarte, wyjaśniam by nie być błędnie zrozumianym! Wiem odrobinę
przydługawy i banalnie natchniony ten wstęp do refleksji wokół klasyka
kinematografii. :) To już ponad dwadzieścia roczków, od chwil gdy Filadelfia
sporo zamieszania wywołała. Lata minęły, a obraz ten nadal wyjątkowym
przeżyciem, bo z klasą nakręcony, z dobrym warsztatem aktorskim i przede
wszystkim treścią. Składniki powyższe sprawnie wymieszane i przyprawione
odpowiednio, pewność dają otrzymania potrawy wartościowej, smacznej,
estetycznie podanej i treściwej. To kino z czasu perspektywy bliźniacze
produkcjom takim jak Erin Brockovich - dramat sądowy typowo po amerykańsku
podany, czyli w odpowiednim natężeniu patetyczny, politycznie poprawny ale
przede wszystkim szczęśliwie o ważnym problemie traktujący. Przez to ten patos
bardziej strawny, a poprawność w obrębie przekonań do zrozumienia. W skrócie,
schemat maluczki vs. gigant, człowiek jako instrument do osiągania korzyści
materialnych, tryb w machinie korporacyjnej i jego bezużyteczność gdy problem
się pojawia. A w jego tle w jaskrawym świetle ukazana, stygmatyzacja,
arogancja, hipokryzja, kariera i ryzyko, no i przede wszystkim nagle
homoseksualizm jako główne zagrożenie - jakby gejów w starożytności czy
średniowieczu nie było! :( Kontrowersyjna bomba bardzo wysoko kaloryczna, taka
co wzbudza szeroką gamę odczuć. Ona burzy krew, podnosi emocje, wzrusza i porusza
ale i pobudza krytyczne przekonania nie tylko wobec tych antybohaterów. Każe
się zastanowić nad złożonością ludzkiego życia, konsekwencjami decyzji i
zachowań ryzykownych. Nic nie jest kontrastowo czarno - białe, człowieka
przekonania ewoluują lub dewoluują, oceny się zmieniają, a wątpliwości
pobudzają do zadawania pytań. Tylko ta droga jest słuszna, niestety jak się
wokół siebie rozglądam to ponadczasowość w stwierdzeniu Bertranda Russella
dostrzegam, iż smutne to, że głupcy są
tak pewni siebie, a ludzie mądrzy tak pełni wątpliwości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz