Smarzowski swoim rytmem wciąż podążą z
zegarmistrzowską dokładnością czas pomiędzy własnymi produkcjami odmierzając. W
autorskiej stylistyce od lat udoskonalanej się obracając, precyzyjnie opisując
zjawiska, co nieprzyjemny odór w naszej rzeczywistości pozostawiają. Wszystko
co zdarzyło mu się nakręcić rzecz oczywista wyraziste, wulgarne i brutalne
było, zatem i tym razem żadnej wolty spodziewać się nie było można.
Szczególnie, że dyżurny motyw jego obrazów, czyli alkohol tutaj dominuje.
Uzależnienie od niego zawsze rolę istotną w obrazach Smarzowskiego odgrywało –
wpływało decydująco na losy i postawy bohaterów. Tym razem on przyczyną jak i
skutkiem, osią i tematem głównym, a jego ofiarami szeroki przekrój życiowych
nieudaczników. Bez względu na poziom intelektualny, zasoby finansowe czy
mentalne predyspozycje. Każdy ofiarą tego precyzyjnie ukierunkowanego masowego
mordercy stać się może, a indywidualne historie ukazane równie wstrząsające, co
zabawne. Rechotałem zatem pod nosem widząc twardziela, co dzięki mocy z trunku
pochodzącej złamanych kulosów nie poczuł, odpowiedzialnego inaczej kierowce co
efektownego pawia na szefa puszcza by kilka scen dalej ubić go w szale i
artystę co zmoczył się na bankiecie. Uśmiech politowania i autentyczną
przykrość na swym obliczu rejestrowałem, gdy opiekuńcze instynkty bezmyślnej w
moim przekonaniu kobietki, kazały jej ratować upadłego partnera, gdy inna zaś,
zastraszona i zdominowana przez ojca panna, jego woli uległa i znieczulając się
nalewką, akceptowała kawalera przez tatusia wybranego. Nie mówiąc już o kale w
łóżkach i innych ekskrementach szczodrze wydalanych przez organizmy jednostek w
uzależnieniu zatraconych. Można by rzec, że nic nowego, znaczy Smarzowski nadal
szokuje. Jednak mam ja już takie przekonanie, że to, co porażało w Weselu,
Domie złym czy jeszcze w Drogówce, która notabene z czasem w mojej świadomości
swą ocenę podniosła – tutaj już mnie przynajmniej do konsternacji nie
doprowadza. Uodporniłem się po części na ten rodzaj nader bezpośredniej
narracji, obrazem prowadzonej i gdyby nie pewien detaliczny szkopuł zarówno w
formie jak i fabule zawarty o kolejnym zwykłym powieleniu schematu był napisał.
W przypadku „anioła” jednak poczułem zdecydowanie bardziej poetycką tonacje
przez ekran przemawiającą, metaforyczną próbę ukazania problemu, bardziej
duchową niż topornie realną. Ujęć sporą liczbę, co w sposób znaczący na
wyrazistą aurę i tajemniczą, mrocznie niepokojącą koncepcje wpłynęły. Szczerze
mówiąc cholera wie, co prawdą, co zwidem alkoholika tu było, szaloną
psychotyczną wizją czy surową rzeczywistością. Te typy tak widocznie mają, że
świat realny z figlami umysłu im się miesza. Poplątane to wszystko z pewnością
sporo do myślenia daje, ostrzega przed zjazdem w tą otchłań piekielną z której
powrót tak trudny, że niemal niemożliwy. Pochwalę więc reżysera za takie
potraktowanie tematu i z pewnością jeszcze raz seans z tym okrutnie odjechanym
kinem przeżyje. Przetrawię go ponownie, bo pytań wciąż więcej niźli odpowiedzi.
Tak po prawdzie ważny sprawdzian to dla Smarzowskiego był – szczęśliwie
pozostając nadal sobą odrobinę świeżości do własnej twórczej maniery wniósł. To
nadzieje realną na przyszłość daje, że kurczowo składników, co sławę mu
przyniosły nie będzie się trzymał. Tak bym jeszcze postulował o zmianę twarzy z
którymi współpracuje, one warsztatowo nienaganne, ale czy w tym kraju tak
trudno więcej utalentowanych person odnaleźć. Taki Cypryański czy bracia
Mroczkowie się marnują! Wiem to żart był na poziomie bąka puszczonego w
towarzystwie. Przepraszam za takie moje poczucie humoru! :)
P.S. Wiem, że o kapitalnej
charakteryzacji powyżej powinienem wspomnieć, lecz nijak nie mogłem wpleść tej
istotnej kwestii w tekst by formy nie zburzyć. Zatem będąc niewolnikiem stylu
ponad merytoryczną zawartość na marginesie formalnie, a w centrum dosłownie o
miażdżącym efekcie ogorzałych ryjów informuje. Oni wszyscy wyglądali jakby
rzeczywiście przez lata intensywnie procenty w siebie wlewali. Szacunek dla
odpowiedzialnych za ten efekt!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz