Nie
ukrywam, nie darzę jakąś sympatią Nicolasa Cage’a. W sensie szacunku dla jego
warsztatu aktorskiego mógłbym na palcach jednej ręki wyliczyć te jego role, co
jakieś tam wrażenie na mnie zrobiły, a i tak są one w dużym stopniu efektem
trafnego castingu czy reżyserskiego nosa. Zwyczajnie ten topornie kwadratowo
ciosany rzemieślniczy warsztat Cage’a został w nich należycie zagospodarowany.
Zatem mając w świadomości taki jego obraz z oczywistym brakiem przekonania do
seansu z Joe zasiadłem i zdania w kwestii aktorskiego rzemiosła Pana
gwiazdora nie zmieniłem. Fakt wśród całej ekipy naturszczyków, którzy mu tutaj
partnerami wyróżnia się profesjonalizmem, jednak fundament tego efektu w
słabości tła ukryty, poprzeczka dosyć nisko zawieszona, a sama produkcja raczej
bez szans na większy sukces - bo to kino zbyt surowe, brutalne i dołujące. Z
całą galerią buraków, wykolejeńców, prostaków, głupców, cwaniaków i innych
typów po przejściach. Postaci pozbawionych perspektyw, bez szans – takich co na
własne życzenie na dnie się znaleźli i tych, co tam nie z własnej woli się
znajdują. Ci drudzy zwyczajnie na tyle farta pozbawieni, że już w takim gównie
się urodzili. Mocna to historia, z wartościowym przesłaniem, jednak
zdecydowanie tylko dla tego widza, co kina surowego wielbicielem. Nie każdy
przecież lubi babrać się w syfie, by pośród śmieci ludzką twarz dostrzec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz