sobota, 21 czerwca 2014

Anathema - Distant Satellites (2014)




Rozkręciła nam się ostatnimi laty ta brytyjska perełka - znaczy świeżego wiatru w żagle nabrała i wypłynęła na szerokie wody kreatywności. Trzeci z rzędu album nagrała, z zegarmistrzowską precyzją na dwuletnie pauzy pomiędzy nimi czas rozdzielając. Cieszę się ja bardzo i z nieukrywanym zachwytem, tą współcześnie promieniejącą twarz grupy ponownie witam. To bezwzględnie wielki jest wyczyn, by z takim ekscytującym otwarciem na sceny powrócić i wysoki poziom utrzymać. Nie porzucając całkowicie klasycznej formuły wciąż ciekawe pierwiastki do własnej twórczości wtłaczać, robić to z klasą, wyczuciem i pasją niepodważalną. We're Here Because We're Here zaskoczył i porwał swą magiczną zawartością, Weather Systems utrzymał w zaciekawieniu, zaintrygował i intensywnie uwrażliwił, a Distant Satellites? On udowadnia, że pomysłów i smykałki do dźwięków z duszy prosto płynącej tym wyspiarzom nie braknie. To niby naturalne rozwinięcie ścieżki na poprzednich albumach eksplorowanej, jednak z przewagą kameralnego skupienia na detalach i klimacie piękno w postaci najczystszej definiującym. To taka mym zdaniem hybryda A Natural Disaster z lekkim muśnięciem Alternative 4 i oczywiście dominującym intensywnym ekstraktem wydobytym z dwóch ostatnich albumów. Idealna symbioza tętniącej rockowej furii, nowoczesnego pulsu, żarliwej duchowości z intymnym wewnętrznym skupieniem. Bez słabych punktów z kapitalnie utrzymywanym napięciem, punkty kulminacyjne odpowiednio eksponującym. Z cudownymi nostalgicznymi numerami w postaci The Lost Song Pt.2, Ariel czy Anathem'ą, gdzie solowe gitar partie porywają, a wokalne linie czarują. Przeplatanymi równie wybornymi pozostałymi kompozycjami, bez słabych punktów czy bezwartościowych wypełniaczy. Słucham i wciąż z podziwu wyjść nie potrafię jak oni to robią, że tą twardą skorupę jaką rzeczywistość na mnie wymusza w pył rozbijają by dotrzeć do najgłębszych pokładów mojej wrażliwości. A nie czynią tego przy użyciu najprostszych środków - nie manipulują banalnymi sugestywnymi oczywistościami, nie eksponują nieszczęścia, nie ukazują zabiedzonych dzieci czy cierpiących zwierzaków. Skupiają się na pozytywnej stronie życia i z tej perspektywy udowadniają, że na tym łez padole można być szczęśliwym, jeśli tylko potrafi się widzieć piękno. To taki hedonizm w wydaniu emocjonalnym nie konsumpcyjno-fizycznym, odczuwaj przyjemność duszą nie wyłącznie ciałem, czerp energię z pozytywnego nastawienia. Wiem, że to strasznie egzaltowane co wypisuje ale wierzyć mi proszę, że obcując z tymi dźwiękami takie odczucie bezwzględnie w mojej świadomości trwa. Ono w żadnym stopniu wyrachowane, na efekt emocjonalnej tandety nastawione, bo zwyczajnie tej sztucznej wrażliwości na pokaz niczym politycznego bagna sie brzydzę. Za to Anathemie dziękuję, że wśród tysięcy produktów na efekt teatralnej szopki nastawionych, ona jako nieliczna w przekonaniu utrzymuje, iż autentyczna wrażliwość, namiętność w sztuce zamknięta i kreatywność błyskotliwa zwykłemu konsumpcjonizmowi się nie podda. Nie zawiedli mnie i tym razem! Kropka.

2 komentarze:

  1. nie mogę im tylko podarować tego beatu w tytułowej piosence :( Ale pewnie się obroni na koncertach.

    OdpowiedzUsuń
  2. Widziałem ich już na żywo kilkakrotnie, w różnych okresach i zawsze się bronili.

    OdpowiedzUsuń

Drukuj