Będzie
w kilku zdaniach o Grand Budapest Hotel, tyle że nie tak wprost – pozwolę sobie
na nieco szerszą perspektywę. Nie jestem oddanym fanem takiej odjechanej
wizualnie konwencji, ona cieszy wzrok, jednak pod atrakcyjnym anturażem ciężko
jakiś wybitnie wartościowy czy ciekawy przekaz odnaleźć. On pewnie w zamyśle
istnieje, jednak przesłonięty mimo wszystko skutecznie obrazem zostaje. Taki problem mam z
filmami Wesa Andersona, Tima Burtona jak i częścią dorobku braci Coen –
tego na kształt Hudsuckera Proxy przykładowo. Idealnie oszlifowane to klejnoty
pod wizualnym względem, estetyczne majstersztyki z fantazyjnie plastyczną scenografią, charakteryzacją fikuśną i postaciami wyjątkowymi. Tyle że w tym detalicznym podejściu do aspektu wzrok
angażującego zasłona zawarta, co treść do roli drugoplanowej zdaje się
sprowadzać. Tak głęboko pod płaszczem alegorii, symboliki rozmaitej czy metafor ukryte w nich
przesłanie, że bez instrukcji obsługi ja najczęściej w interpretacji zagubiony
jestem. Tak też Grand Budapest Hotel spostrzegam, w którym festiwal osobliwości
dominuje, ta ekscentryczna galeria aktorskich znakomitości, wśród których pierwsze skrzypce odgrywa
wyborny Ralph Fiennes wcielający się w rolę konsjerża idealnego. Przebogaty
plastycznie, barokowo, a może bardziej wiktoriańsko na swój sposób malowniczy ;) nawiązujący do początków kinematografii z
fantastycznym muzycznym tłem. Równie pasjonujący audiowizualnie, co
nieoczywisty merytorycznie. Sięgnąłem zatem po koło ratunkowe i z jego pomocą
sens nieco szerzej zgłębiłem. Analizy rzecz jasna odrobinę różne, bo
wyobraźnia Wesa Andersona przewrotna, a poczucie humoru nietuzinkowe na tyle by
jednokierunkowe ograniczone zgłębianie treści uniemożliwić. Pozostanę więc przy
zachwytach formą, treść na marginesie pozostawiając. Jestem w tym momencie
szczery aż do bólu, ryzyko jednocześnie ponosząc, iż określony prostakiem
zostanę skoro błyskawicznie przesłania niezdolnym zgłębić. „A pies to jebał” :) jak Monsieur Gustave pozwolił sobie stwierdzić, porzucając konieczność użycia egzaltowanych komentarzy i starannej formy językowej! :)
Tak czy inaczej film się bardzo wyróżnia na tle wszystkiego, co ostatnio wchodzi do kin - przede wszystkim ta plastyka obrazu i kompozycja - jest bardzo ciekawa dla oka i świetnie się to ogląda. Poczucie humoru tez bardzo wysublimowane i dobrze wyważone - nie ma skrajności. To jest naprawdę dobry film - a rzadko kiedy mogę to powiedzieć o "nowościach" :) Nie szukałem w tym filmie przesłania i nie musiałem, ponieważ wszystko inne mi się podobało strasznie. Drugiego dna szukam zazwyczaj wtedy, kiedy wizualnie i aktorsko film leży i kwiczy :)
OdpowiedzUsuńCo do dorobku Braci Coen - to tam już dawno nie ma drugie dna ani głębszej myśli. A nawet ten "obraz" sam w sobie nie jest ciekawy. To samo Tim Burton - jeszcze kiedy robił "Batmana" czy "Edwarda" to ewidentnie miał coś do pokazania poza genialną plastyką filmu - a tera? Taka "Alicja" to straszny gniot płytki jak kałuża.
Trudno się nie zgodzić w kwestii pustki jaką Tim Burton niestety serwuje i Coenów którzy są nierówni. Natomiast chciałoby się aby ta kapitalna forma GBH czymś więcej niż tylko wyborną plastyczną oprawą, aktorstwem znakomitym wypełniona była. Tylko tyle. Nie zmienia to jednak faktu, że dobrze się to oglądało. :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń