Jak ja tej żenującej aktorskiej maniery Cage’a nie
lubię, nie trawiłem człowieka od początku i nadal po latach nie jestem w stanie
do serwowanego stylu pt. „drewniany kołek, zawsze taki sam” się przekonać. Choć obiektywnie rzecz
biorąc zdarzyły mu się role, w których spisał się względnie dobrze, chwilami
nawet znakomicie, to przez pryzmat całokształtu są to wyjątki potwierdzające
regułę. Książkowym przykładem takiej sytuacji rola konkretnie zeschizowanego
ratownika medycznego z Ciemnej strony miasta. Tutaj akurat ta jego cierpiętnicza
mina idealnie została zagospodarowana przez mistrza Scorsese. Pośród wszelkiego
sortu menelstwa, używając eufemizmu osobliwych postaci odnajduje się
kapitalnie, dając kreowanej postaci naprawdę sporą dawkę autentyzmu. Jak się
okazuje w tych ekstremalnie popieprzonych okolicznościach miejsca, zawód
sanitariusza to swego rodzaju ciężki krzyż dźwigany przez psychicznie
poturbowanych życiowych rozbitków, rozgoryczonych frustratów czy ewentualnie
socjopatów czerpiących chorą przyjemność z obcowania z ciemną stroną ludzkiej
natury. W tym nocnym świecie mrocznych ulic Nowego Jorku niezłe cyrki są
odstawiane i przyznaje, że Scorsese umiejętnie korzystając ze świetnej pracy
operatora kamery przekonująco ukazał to, co Joe Connelly autor książki będącej fundamentem scenariusza miał na
myśli. Oglądam po raz kolejny zanurzone w mroku i dla kontrastu osnute
intensywnym światłem sceny gdzie przemoc miesza się z metafizyką nasuwając na
myśl przede wszystkim jedno pytanie – co jest kurwa z tymi ludźmi?!
P.S. Taki Scorsese poniekąd mocno "fincherowski" - prawda?
P.S. Taki Scorsese poniekąd mocno "fincherowski" - prawda?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz