sobota, 12 listopada 2016

The Color Purple / Kolor Purpury (1985) - Steven Spielberg




Tak jak obraz ma już 31 wiosen, a ja jego istnienia świadomy w pełni to jestem już od co najmniej dwudziestu, to dopiero kilka miesięcy temu po raz pierwszy i zapewne ostatni go obejrzałem. Wiem, że to klasyk, a o takich to nie powinno się w tonie krytycznym refleksji budować, stąd siląc się na spojrzenie w miarę umiarkowane napiszę tylko, że głównym jego walorem kapitalne role. Aktorki charakterystycznej jaką bez wątpienia Whoopie Goldberg i dziennikarki telewizyjnej próbującej swych sił na ekranie. Tak jak Oprah Winfrey zaskakuje przygotowaniem aktorskim, tak Goldberg przekonuje, iż w swoim czasie wchodząc na kinowe salony zrobiła to z rozmachem, a gdzie kariera w przyszłości ją zaprowadziła i jakie angaże wybrała to już inna historia. Tutaj wybornie mimiką i wyrazem oczu postać oddała i nikt jej nie odbierze dumy z tego osiągnięcia, nawet jeśli w przyszłości status gwiazdy, tylko w produkcjach wyłącznie czysto rozrywkowych zdobyła. Samego filmu  nie uznaje natomiast za dzieło wybitne i umieszczam go pośród tych produkcji, które wyraźnie pokazują wady kina Spielberga. Warsztatowo zrobiony według przepisu, w którym z aptekarską dokładnością spreparowano składniki i odmierzono ich ilość. Patos na przemian z poczuciem humoru, nieco tani sentymentalizm z rozrywką z poziomu blockbusterów. Zamieszane i wstrząśnięte z czego zawiesina powstała momentami cholernie irytująca, bo jak coś jest wykonane podłóg receptury mającej wszystkich zadowolić to często robi to wyłącznie połowicznie lub odpycha asekuranctwem. Miał być i jest dramat z potencjałem komercyjnym, ewentualnie rozrywkowe kino hollywoodzkie z treścią ugrzecznioną dla mas. Tyle, że ten poważny temat obroniłby się gdyby surowa oprawę zbudować albo w pełni z przymrużeniem oka na niego spojrzeć i egzaltacje ironią nieco ośmieszyć. Spielberg do roku 1985 kino rozrywkowe w kilku odsłonach miał już zrealizowane, natomiast na doniosłe obrazy musiał jeszcze dosłownie chwilkę zaczekać. Gdybym obejrzał zaledwie kilka latek po premierze może punkt widzenia miałbym mniej wymagający. Jednak seans odbyty ze świadomością na co stać Spielberga (Imperium Słońca, Lista Schindlera, Szeregowiec Ryan czy Monachium) z dzisiejszej perspektywy tak mocno poprzeczkę podniosła, że absolutnie nie jestem w stanie po projekcji uśmieszku zażenowania z gęby zdjąć. Zamiast przeżyć emocjonalną ucztę, zastanawiałem się czy przewinięcie klasyka o kilka minut by się nie męczyć to grzech arogancji. Przepraszam jeżeli z legendy majestat zdjąłem.

P.S. Nie wierzę, że są osoby które na jednym poziomie stawiają oscarowego Zniewolonego i Kolor Purpury - patrz oceny na filmwebie. Z całym szacunkiem dla całokształtu dokonań Spielberga i przede wszystkim z głębokim ukłonem wobec geniuszu McQueena.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj