To jest właśnie ta drażniąca amerykańszczyzna w
najbardziej reprezentatywnym wydaniu tj. sytuacja, gdy ciekawa idea ze sporym
psychologicznym potencjałem, zostaje sklejona z tanią sensacją, tonącą pod
ciężarem irytujących klisz. I żeby jeszcze dodatkowo dziurę w burcie tego okrętu wybić i za jej sprawą poczucie zaprzepaszczenia niezłego motywu przewodniego zwiększyć, fabuła zostaje banałami przeładowana i kilkukrotnie na siłę przekombinowana (wątki poboczne, nieprawdopodobne przypadki) by
zawijasy były – po kij? Irytacja i znużenie sąsiadowało co
kilkanaście minut ze sporą satysfakcją, na miarę dopasowywanych do sytuacji
oczekiwań i był to efekt uparcie nawracający. Jak już oswoiłem się z zabawą w
Nico z Aspergerem (bardziej) czy Leona Zawodowca z autyzmem (mniej - nie ta liga) lub innym Batmanem z misją ulepszania tego świata (wiadomo, jaki jest Ben każdy widzi :)), to nagle priorytety twórcom się zmieniały i zaczynali głębiej
zakamarki ludzkiej psychiki i relacji międzyludzkich penetrować, a we mnie
oczekiwania podwyższać. Ja w jedną stronę, oni w drugą – ustawiczna mijanka i
poszukiwanie synchronizacji bez większego sukcesu. Szczerze pisząc, to
oczekiwałem po tym filmie odrobinę mniej tanich chwytów, a więcej silnych
emocjonalnych wrażeń. Biorąc pod uwagę świetne ostatnie produkcje Gavina
O’Connora (Pride and Glory, Warrior) znacznie mocniej wyeksponowanego realizmu z powstrzymywaniem na
wodzy scenariuszowej fantastyki. Były we mnie też znaczące obawy, bo Bena
Afflecka i jego drewnianej maniery nie jestem fanem i wolę, gdy za kamerą staje
niż kamera na nim się skupia, to tutaj starszy z braci Afflecków zaskoczył
pozytywnie. Ściślej pisząc dobrą robotę wykonali odpowiedzialni za casting
obsadzając go w roli idealnie skrojonej pod jego warsztatową charakterystykę i bezbarwną mimikę, tak reżyser rozczarował, bo zbyt wiele srok za ogon próbował
uchwycić. Balansował niekoniecznie z gracją na granicy stylistyk i przerzucał co chwila mosty, które pod naporem gwałtownych załamań klimatu ledwie stały. Na szczęście uchował się przed katastrofą, nie stał się ofiarą usilnie stawianych sobie pułapek w formie celów niedostosowanych do możliwości, gdyż technicznie wszystko grało, a mielizny i klisze scenariusza nie zdominowały
tak do końca pomysłu na mocny film akcji z w miarę wartościowym przesłaniem.
Wychodząc z seansu, patrząc na zadowolone twarze tych kilku, pewnie zagubionych w galerii handlowej przypadkowych miłośników kina Gavina Connora pomyślałem sobie, że w sumie to widz zadowolony, tylko film już za chwilę zapomniany. No cóż, jak to mówię do siebie gdy zziajany odprowadzam wzrokiem odjeżdżający sprzed nosa autobus - będą przecież następne. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz