Cechą charakterystyczną
kolejnej ostatnio po głośnym Loving Vincent biograficznej opowieści o tragicznym życiu
Vincenta Van Gogha jest nerwowa praca puszczonej w ruch kamery. Podyktowana zdecydowanie względami artystycznymi, ale efekciarska w istocie
zagrywka, która mnie akurat utrudniała odbiór wizualny, a przez wzgląd na formę
czy artyzm obiektywnie patrząc niewiele istotnego właściwie do poetyki obrazu
wnosząca. Zdaje się ona stąd w tak dużym natężeniu zbędna, a na pewno jako kłopotliwa w odbiorze podczas projekcji mogła być spostrzegana. Film Juliana
Schnabela może i w pewnym sensie nabiera dzięki niej oryginalnej faktury (która
też mocno kojarzy się ze stylem kadrowania w filmach Terence'a Malica, czy
Terry’ego Gilliama) lecz w moim osobistym przekonaniu więcej w wymiarze
percepcyjnym Schnabel uzyskuje, kiedy przy akompaniamencie fortepianu i
smyczków pozwala operatorowi rozmywać szerokie w miarę ustabilizowane kadry,
bądź skupionym okiem kamery spoglądać bohaterom prosto w twarz, miast wirować
wokół postaci czy z ich perspektywy spostrzegać najbliższe otoczenie. Niestety większość
czasu niemal dwugodzinnego seansu, to meczące dla wzroku ustawicznie
lawirowanie pośród konstelacji postaci i pieczołowicie odtworzonej scenografii, z intencją wszczepiania w formę
wątpliwego waloru irytująco nadgorliwego artyzmu. A może warto było nie
posiłkować się tak zapiekle efekciarską kompozycją ujęć, a skoncentrować wysiłki ponad wszystko na wymiarze psychologicznym i jeszcze bardziej hipnotyzująco plastycznie oddać
specyfikę wymagającego poświęcenia oraz wysiłku psychicznego procesu twórczego
i wszystkiego, co w różnym natężeniu wpływa na jego złożony charakter. Mimo
dyskusyjnego efektu pracy Benoît Delhomme i nad tym procesem nadzoru reżyserskiego,
to wymiar merytoryczny nie powinien rozczarowywać, bowiem cechy osobowościowe i
dyspozycje psychiczne Van Gogha zostały ukazane wyczerpująco i sugestywnie,
oraz mimo użycia bujanej kamery rola przyrody i jej ekspozycja w świetle
słonecznym w kwestii wizualnej potrafiły wzbudzić uznanie. Może ta biografia
jest nazbyt elitarnym artyzmem przesycona zgłaszając wybujałe formalnie
pretensje, tak samo jak emocjonalnie ma ambicje topić widza w
wszechogarniającym smutku. Tyle, że te emocje oddziałują tylko krótkotrwale,
gdyż bez wyraźnego zarysowania kulminacji stanowią monotonię pozbawioną efektu zaskoczenia, a formuła artystycznie mdła
i jeszcze narracja tak mozolna, że aż nużąca dopełniają efektu przeżywanej męczarni. Dobrze ze
obsada jest świetna i dialogi są interesujące, inaczej nie przebrnąłbym przez
te 110 minut operatorskiego myszkowania po zakamarkach ascetycznych izb, czy studiowania epickich pejzaży oraz prześwietlania zaburzonej ludzkiej psychiki. A może tak ostro moje
odczucia puentując tylko się przekomarzam uciekając bez
jakiegokolwiek logicznego ładu i składu w przekorę, wszak potwornie trudno mi pogodzić się z apatią po obejrzeniu czegoś tak dokumentnie przygnębiającego?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz