Chwilę poślizgu zaliczyłem zanim najnowszą odsłonę reżyserskiego
geniuszu Paolo Sorrentino poznałem. Nie czułem się wówczas, te kilka miesięcy wstecz na siłach, aby grubo ponad dwugodzinny film przyjąć na klatę i
podołać zadaniu precyzyjnego odczytania rozbudowanej treści wymagającej pełnego skupienia. Teraz już widzę
to, co przypuszczać mi tylko wtedy było dane, iż podobnie jak w przypadku Wielkiego piękna odleciał
Sorrentino w teledyskowych ujęciach, pełnych wyrazistej ferii barw i na pierwszy plan wysuniętego blichtru
wszelkiego. Szczególnie bezwzględnie podporządkowane jest pierwsze kilkadziesiąt minut
seansu estetyce luźnej teledyskowej fantazji – momentami niejasnej, czy wręcz chaotycznej. A ja lubię, kiedy Sorrentino jest dosadny w bardziej refleksyjnej niż szokującej pozie, gdy własną
ambicję intelektualną ubiera w mniej jaskrawe ciuszki. Dlatego też wbrew programowej linii zawodowej krytyki Wszystkie
odloty Cheyenne'a i Młodość to moi faworyci, a wielokrotnie nagradzane Wielkie
piękno nie zdobyło w moich oczach takiego uznania jak u przedstawicieli bardziej wysublimowanych gustów. Sorrentino
na starcie fabułę traktuje ze sporym dystansem, natomiast atrakcyjną dla oka stronę wizualną z nadmierną atencją, stąd pozornie scenariusz nie wydaje się najważniejszy, choć stwierdzenie, że
nie ma on większego znaczenia li tylko konstytutywne, byłoby całkowicie chybione i dla
takiego intelektualnym artyzmem kierowanego twórcy jak Sorrentino zaiste prowokacyjnym policzkiem. Chodzi oczywiście o świadomy zabieg, którego celem jest przekazanie idei za
pośrednictwem całej gamy symbolicznych środków stylistycznych w postaci między innymi licznych alegorii i metafor, a prócz nich także właśnie przerysowanych, wręcz groteskowych
wizualizacji. Muzyka wyznacza tempo, pulsujące światła dodają intensywności, a ruch półnagich ciał dopełnia obrazu zatracenia w pustej euforii. Pieniądze, władza to atrybuty króla życia - seksownych kobiet wianuszek i banda żałosnych pochlebców wokół niego jako przymiot korzystania z pozycji i przywilejów.
On i oni, czyli Pan i władca oraz elita, kasta najwyższa poddana przez Sorrentino precyzyjnej wiwisekcji, w formule celnej satyry, która po początkowym zachłyśnięciu się kiczem pięknie ewoluuje w niejednoznaczną, lecz z pewnością uwodzicielską melancholijną przypowieść o współczesnym człowieku sukcesu. W niej kilka scen to prawdziwe perełki o nieprawdopodobnie sugestywnym obliczu,
ze szczególnym znaczeniem dwóch dialogów charyzmatycznego głównego bohatera ukazujących awers i rewers tej samej maski, której właściwie nie zdejmuje - bowiem brak takiej konieczności.
P.S. Tak, tak - wiem! Prawie zapomniałem wspomnieć o genialnym Toni Servillo z tym wklejonym jak u Jokera wymownym uśmiechem.
P.S. Tak, tak - wiem! Prawie zapomniałem wspomnieć o genialnym Toni Servillo z tym wklejonym jak u Jokera wymownym uśmiechem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz