niedziela, 20 października 2024

Mother's Cake - Ultrabliss (2024)

 

Nieco z przyczajki, jednako zanim Ultrabliss wyszedł pojawiły się single, lecz stosunkowo niewielka odległość czasowa dzieliła je od premiery długograja. Bez w sumie mimo wszystko zaskoczenia, bowiem przecież Cyberfunk! ujrzał światło dzienne już cztery lata temu, więc czasu ekipa miała na tyle sporo aby napisać kolejne numery - obrobić je w sensie doszlifować, zarejestrować i puścić w obieg. Siłą rzeczy zawartość nowego longa porównuję z tym co przed czterema laty na płycie się znalazło i mam pierwsze wrażenie, iż najnowsza porcja dźwięków jest znacznie mniej postępowa w stosunku do tego co co No Rhyme No Reason, a Cyberfunk! dzieliło. Wówczas ewolucja była bardziej odczuwalna, a nosiła znamiona większej ogłady brzmieniowej i ukierunkowania na przebojowość - rzecz jasna nie rezygnując z właściwej nucie Mother's Cake surowej żywiołowości, a wyłącznie traciła na mniejszym pociągu do improwizacji. Tutaj też widzę cechę charakterystyczną Ultrabliss, że tak jak w przełomowym roku 2020 skompresowali manierę kompozycyjną, to taki już na pierwszy rzut oka/ucha otwieracz w postaci Clockwork sugeruje jasno, że kochają szaleństwo i nie do końca w ramach zwykłej piosenkowości mają zamiar funkcjonować. Nowe jest swoistą hybrydą psychodelicznych odlotów w kierunku zakręconych, hipnotyzująco atmosferycznych fraz oraz mocnym, surowym rockiem z istotą w postaci jednakże mega flowu i ekstra groove'u, które płyną ze współpracy basisty z perkusistą. Dudniący bas i nabijająca swingujący rytm perka plus charakterystyczny zadziorny smarkaty wokal, powodują że nuta posiada pancursko szorstki walor funkujący (w odróżnieniu od funku żenionego z soulem), kiedy szczególnie wiosło zaczyna zapodawać w hippisowskim klimacie lat siedemdziesiątych. :) Ultrabliss jest gęsto utkany tak jak powyżej dałem do zrozumienia z inspiracji psychodelicznych, bluesowo-funkujących i garażowo rockowych i kolejny raz przyznaję, iż nie rozumiem dlaczego ta ekipa jest wciąż tak stosunkowo mało znana, gdyż doskonale najzwyczajniej zlepia w swój własny styl najlepsze ze wspomnianych stylistyk. Bezczelnie przebojowy vibe sąsiaduje z popisami instrumentalnymi, a nad wszystkim panuje kapitalny aranż - idealne wyczucie frazy i wyobraźnia muzyczna nieprzeciętna. Numery uroczo bujają, by za moment pędzić lub się kapitalnie rozpędzać, bądź wręcz szokują znakomitą biegłością instrumentalną, korzystając z pomysłów połamanych/złożonych strukturalnie. Na koniec zauważę jeszcze tylko, że Mother's Cake jest dla mnie obecnie tym czym był Wolfmother kiedy jeszcze Andrew Stockdale miał ochotę grać z kumplami z zespołu. Austriacy wciąż doskonale odmładzają muzykę przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, a Wolfmother tak samo świetnie niegdyś to robił. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj