Ali Abbasi to nie jest pierwszy lepszy hollywoodzki wyrobnik, a potężnie uzbrojony w talent i powiązany z ambitnym kinem skandynawskim przedstawiciel egzotycznej wrażliwości, stąd nie miałem najmniejszych obaw, iż uderzając za ocean i biorąc na tapetę temat tak nośny, doprowadzi do przemielenia go w przedwyborczą paszę - bez względu na fakt, że nakarmiłby nią skutecznie demokratyczny amerykański elektorat. Człowiek ma reżyserską klasę, poniżej wysokich standardów merytorycznych i artystycznych nie wyobrażałem sobie aby mógł zejść i wypuścić topornego gniota dla masowej publiczności. Nie było mowy! Kropka! Nawet zanim zobaczyłem trailer, przez moment nie dopuściłem do siebie tak szalonej myśli, by dał się kupić, a swój film przygotował wyłącznie na zamówienie polityczne - jakkolwiek by się z oszołomami popierającymi idola szurostwa nie zgadzał i jakby nie obawiał się, iż może on wyrwać finalnie tą drugą kadencję. Zwiastun mnie tylko upewnił w już gigantycznej pewności, że do czynienia mieć będę z wizualnym majstersztykiem, a autopsja całości, iż empirycznie zderzyłem się z kompleksowo przemyślanym projektem quasi biograficznym, jednako maksymalnie mocno opartym na fundamencie wiarygodnych donosicieli, zeznających co tam Trump odjebywał zanim się do czynnego udziału w polityce przekonał. Film Abbasiego obejmuje w sumie około dwie dekady z życia żółtowłosego deweloperskiego imperatora i rozpoczyna się wraz z poznaniem metora w osobie maksymalnie kontrowersyjnego prawnika Roya Cohna i kończy w sumie w momencie gdy tenże przewodnik schodzi z tego świata w atmosferze kompletnego publicznego upadku, na własne życzenie - potraktowany przez reperkusje życia intymnego tak bezwzględnie, jak sam traktował ludzi wokół siebie. Innymi słowy wszystko co widzimy na ekranie to wynik i impuls pochodzący ze znajomości Cohna i Trumpa, a dokładnie ich relacji w rodzaju uczeń-mistrz, która latami rozwijała się dynamicznie i przynosiła obydwu złote plony, a finalnie zamyka się mocarną w emocje kłótnią przed Trump Tower i jeszcze bardziej intensywnie puentą nabitą sceną we florydzkiej posiadłości Trumpa hochsztaplera, Trumpa bez wstydu aktora. Aktorsko jest oscarowo i ja bym obficie nagradzał na równi przewidywalnie znakomitego Jeremy'ego Stronga i zjawiskowo zaskakującego Sebastiana Stana, a otaczająca ich produkcja wygląda jak co najmniej milion dolarów i idealnie oddaje znany ze starego dorobku tak tego filmowego czy telewizyjnych akcji klimat niehigienicznych, naznaczonych kryzysem amerykańskich lat siedemdziesiątych i kompletnie odmiennych od nich lat osiemdziesiątych, gdy myślenie w kontrze do hippisowskich utopii skupiło się na filozofii chciwości, zapewniając bankierom i innym szczwanym lisom biznesu ejtisową hosse. Jest więc na początku ziarniście i wulgarnie, a następnie połyskująco i brutalnie - śledząc na krzywdzie innych budowaną, bogatą w medialnie promowane sukcesy karierę Trumpa biznesową i jego równanie w dół w życiu prywatnym oraz totalnie destrukcyjną dla otoczenia przemianę mentalną i osobowościową. W jej tle hipokryzja i szerokie połyskujące bielą uzębienia uśmiechy - metodami oraz narzędziami konserwatywne kity i szantaże za którymi stoi prosta i skuteczna jak cholera strategia atakuj, atakuj, atakuj - zaprzeczaj i bez względu na wszystko nigdy, nigdy się nie przyznawaj. Abbasi miał kapitalny materiał i korzystał bez przeszkód tworząc z łatwością miażdżącą krytykę - krytykę uderzającą z impetem prosto w splot słoneczny zakłamania i chciwości, jednakowoż nadał swojemu dziełu walor analitycznej perełki, rezygnując naturalnie z łopatologicznej skrótowości czy dodawania wydarzeniom ideologicznej wymowy ponad to, co one same o sobie wyraźnie mówią. Stworzył tak samo ekscytujący spektakl o uniwersalnym znaczeniu, opowiadający o klasycznym ambitnym marzycielu, jego upartej drodze na szczyt i tegoż ambitnego marzyciela jednoczesnym wydrenowaniu z tego co pierwotnie świadczyło o jego sile i zjednywało mu oddanych admiratorów. Spektakl jaskrawy i pulsujący - energetyczny i brutalny. Spektakl chyba dla nikogo kto dostrzega w Trumpie i innych konserwatywnych gnidach gigantyczne zagrożenie nie szokujący. Z pewnością jednak współcześnie niezwykle odważny. Ja mógłbym po seansie klaskać, gdybym nie był nim po ludzku przygnębiony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz