Żadnych kombinacji, po prostu „dokument” nagrany z aktorami. Zapis zwykłych dni gościa zajmującego się swoją codzienną robotą - odpowiedzialnego za czystość tokijskich toalet publicznych. Całość narracji skupiona na nim, kamera podążająca za bohaterem krok w krok i “dokumentująca” między innymi również czas wolny i jego zagospodarowanie po pracy. Najwyraźniej jednak to ten jego wysiłek - trud i znój, umówmy się parszywej roboty. Człowiek pokornie dźwiga swój krzyż z szlachetną dumą i godną podziwu obowiązkowością, bez poczucia krzywdy, gdy robi to czego większość by się wstydziła. Kto przecież byłby rad sprzątając po wstydliwych fizjologicznych czynnościach innych. No powiedz, Ty Ty i Ty? Hirayama krząta się po pracy po mieście, zagląda tu i tam gdzie lubi, a przed snem czyta między innymi Faulknera. Budzi się na dźwięk miotły zamiatającej ulice, pokornie poddaje się rytuałowi poranka i dalszej dnia części. Hirayama fan starego rocka z kaset, fotografujący gałęzie drzew na tle nieba, prowadzący swoje życie kameralne, na własnych zasadach. Zanurzony w eskapizmie - literaturze i muzyce. Samotny, a mimo to nie cierpiący na brak bliskiego towarzystwa. Skupiony, ale też potrafiący uśmiechać się do ludzi - bohater z cienia ze światłem w środku. Niby nic ciekawego fabularnie, a opowiedziane tak że dwie godziny wyjęte z życiorysu nieomal niezauważalnie. Szczerze Wam mówię, porządne od dziadka Wendersa slow movie, w którym mnie najbardziej prócz kapitalnej roli Kōji Yakusho podobało się jak część tej historii opowiadają muzyczne standardy.
P.S. W sumie jeśli się człowiek tam wybiera, to można również potraktować jako przewodnik po nowoczesnych latrynkach, którymi tokijska metropolia może się pochwalić. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz